Słodkie gorzkie

Przed snem oglądałam filmiki o aferze pizzagate i przejęła mnie zwłaszcza sprawa Toma Hx, którego bardzo lubię jako aktora. Zadałam pytanie o jego umoczenie w sprawie i jak naprawdę mają się rzeczy. Śniłam po kolei dwa sny, ich akcja mało mi została w pamięci, ale wnioski tak.
Pierwszy raz śniłam przez samego Hx. Otóż był/jest pedofilem i największym, albo jednym z największych dilerów adrenochromu w środowisku aktorsko-artystycznym w Stanach. Nie postrzega tego jako zło, bowiem przychodzi ono do niego w słodkim przebraniu dziecięcym, jest przyjemne i dające popularność i bogactwo.
Drugi sen był oczami kilkunastolatka (11-13), przerażonego w obecnej chwili i zostawionego w najtrudniejszej sytuacji na świecie. Przebywa pod stałą opieką jakiejś państwowej instytucji opiekuńczej, albo fundacji (wystąpiła jako doglądająca kobieta), która nie ma pojęcia o jego pobocznym zajęciu. Chłopiec służył jako kanał przesyłowy wiadomej substancji. Czyli do przesyłu używane są dzieci! Ma ją przy sobie, kilka wielkich poporcjowanych paczek dawek (śniłam je jako porcje surowego rąbanego mięsa), które ukrywa w swoim pokoju. Próbuje się tego pozbyć, albo uciec. Ma do dyspozycji jakąś tajemniczą kartę płatniczą z trzema cyfro-literami, które otwierają mu dostęp do konta. Ale z powodu kwarantanny jest uziemiony, podobnie jak odbiorca (Hx?) i cała reszta pomocników. Zaproponował współudział w przesłaniu jakiemuś człowiekowi, ale ten rozpoznał szyfr na karcie, domyślił się do kogo miałby to zawieźć lub z czym rzecz się wiąże i odmówił. Obudziło mnie roztrzęsione z lęku serce owego chłoptasia.

Mele mele

Znajduję się w mieszkaniu dziadków z domowniczką. Leżę na łóżku, czuję swoje ciało śniące w tej pozycji. Domowniczka chodzi po wnętrzu. Jakaś tajemnicza i niepokojąca siła [brak zrozumienia przyczyn i celu zewnętrznych zakazów] zamyka nas na klucz w tej części domu od zewnątrz [kwarantanna, zakaz wychodzenia z domu, dziś dowiem się o zaostrzonych restrykcjach]. Domowniczka wchodzi do sąsiedniego pokoju, śpiewając sobie: gospodyni mele mele, będzie mąki wiele… [robić zapasy na dłuższy czas?] a mnie jakaś dobra i przemożna siła z nieba unosi nogami w kierunku okna, za którym świeci słońce, na leżąco. To ważne, aby ustawić się odpowiednio do światła [chodzi o pobór witaminy D w odpowiedniej porze dnia? a może też przekierować nastawienie na pozytywne, z wiarą].

Hipnagogi: ludzie na noszach wnoszeni do karetki. Ktoś w białym stroju lekarskim? także.

Różowy nosek

Z wolna zaczynam składać puzzle. Adrenalinowe koszmary biorą się z podłączenia do świadomości niektórych celebrytów, odosobnionych z jakichś powodów i posądzanych o zażywanie czegoś, co Nostradamus nazywał: napojką. Mam tę zdolność, że śniąc podłączam się, lub raczej coś mnie podłącza do świadomości osób żyjących lub nieżyjących i zczytuję ich małe ja, jak swoje. Niechcący z tych rozmyślań zrobiła się intencja do śnienia.

Znalazłam się w mieście P., w mieszkaniu Edith. Jej chora na schizofrenię matka wyglądała nadzwyczaj młodo, pięknie i zdrowo, pochwaliłam ją, że wydaje się młodsza od swych dwóch najmłodszych córek, które obok się kręciły [ponoć substancja owa sprawia, że gwiazdorzy zachowują długo młodość i żywotność]. Była zadowolona i pozwoliła mi wejść do imitacji domku wewnątrz pokoju [wewnętrzny krąg?], gdzie miałam kryć się razem z Edith. Mnie się to z jakiegoś powodu nie podobało i chciałam uprzejmie się stamtąd zwinąć pod jakimkolwiek pretekstem. Nie budząc podejrzeń, że mam coś przeciwko temu wszystkiemu.
Nagle przeleciał nad ulicą wojskowy samolot, czy może pocisk i uderzył w ziemię po sąsiedzku, na ogrodzonym siatką placu. Wbił się czubkiem w ziemię, zaczął dymić i mógł w każdej chwili wybuchnąć. Skorzystałam z okazji i uciekłam, szybko oddalając się w kierunku przejazdu kolejowego na prawo, razem z wieloma uciekającymi młodymi ludźmi.

Hipnagog: ktoś leżący w łóżku z nienormalnie długim nosem. Rozumiem, że chodzi o kogoś zażywającego nałogowo kokainę i poddanego detoksykacji. Ha, zdaje się Ellen Wyrodek na ostatnich zdjęciach mignęła mi z wydłużonym, zaczerwienionym i opuchniętym noskiem, charakterystycznie!

Wściekły kot

Pobyt nad jeziorem w górzystej okolicy. [Symbol zbiorowej świadomości jakiegoś środowiska, także zdrowia i równowagi psychicznej]. Czysta przeźroczysta woda pokazuje żwirowate dno, gdzieniegdzie jakieś drobne porosty wodne, spośród których moich dwóch towarzyszy wyciąga kijami, manipulując z brzegu nieliczne zielone zdrowe ogóreczki [są z rzadka negatywy i choroby, z których można wyjść dzięki woli, zdrowemu odżywianiu, diecie, własnej odporności].
Pochylam się nad taflą i nagle niebezpiecznie zapadam się w wodę, wyciągają mnie lekko podtopioną, choć woda jest w zasadzie płytka i koledzy podeszli pieszo, aby mnie uratować [to jakieś większe, ale kontrolowane zagrożenie zdrowotne, może koronawirus]. Wyciągam przy okazji garść piasku z dnia, a w nim maleńką spiralną muszelkę i zdechłego napitego wcześniej krwią kleszcza, którego wyrzucam z obrzydzeniem i nagłym przestrachem [skojarzenie z groźnym wirusem, zneutralizowanym, ale który może zaczął się mnożyć lub mutować, pajęczak to też ciemna mafijna sieć trucicieli świata].
Wkrótce zwijamy się stamtąd. Wychodzę z mieszkanka w starym stylu, miejsce kojarzy mi się z jakimś krajem Śródziemnomorskim, północnymi Włochami, może południową Francją. Grube chropowate ściany niedbale pobielone, wysokie drewniane drzwi, pomiędzy izbami-wąskimi wysokimi klitkami jakieś białe prześcieradła, wiszą na sznurkach niczym pranie. Chcę zostawić po sobie porządek, zamykam najpierw ostatni pokoik, ale nie udaje mi się zgasić w nim światła z powodu przeszkadzającej zasłony z prania. [Skojarzenie z laboratorium i stosowaniem procedur czystości].
Przechodzę przez wąską zagraconą kuchnię, tu gaszę światło, zamykam drzwi na klucz i wychodzę do sionki, z której zstępuje się kilkoma schodami do drzwi wyjściowych na dwór. I tu zabiega mi nagle drogę czarna kotka (kojarzy mi się z ostatnią moją niedawno zdechłą Kicią, znajdą długo leczoną z dziwnych zakażeń i objawów, jakie miała całe życie), podskakuje do góry na wysokość mojego wzroku, jak gdyby zawisa w powietrzu na moment nieruchomo, po czym rzuca się na mnie wściekle z pazurami i pałającą dzikością w oczach [symbol ukrytego tajemnego wroga i wcześniejszych z nim konszachtów, który nagle zaatakował z zamiarem uśmiercenia, szalone niebezpieczeństwo, ponadto kot to symbol zbiorowego egregora żywionego energią ukrytego elitarnego środowiska].
Chwytam ją w obie ręce i odsuwam od mojej twarzy, ręce mam silne, duże, potrzeba mi chwili ciszy, aby uspokoić agresywne zwierzę, nie czuję do niego złości, mimo bólu poruszam się spokojnie i rozważnie, znam naturę drapieżników [wręcz odniosłam wrażenie, że jestem pracownicą laboratorium, naukowcem, który zna się na tych zjadliwych zwierzakach i ich groźbach].
W tym samym momencie na dworze zaczynają się hałasy, moi dwaj towarzysze szykują się do odjazdu, któryś podjeżdża samochodem pod dom, coś blaszanego z hałasem upada na ziemię… Mówię głośno, ale z kamiennym spokojem do nich:
– Ciszej, bo mam tu dzikiego i wściekłego kota!
Ale oni mnie nie słyszą, albo nie zdają sobie sprawy z grozy sytuacji, w jakiej się znalazłam. Kot wije się w moich rękach boleśnie mnie raniąc pazurami i zębami i wtem czuję, że z tyłu wgryza się w dół moich pleców drugi równie wściekły zwierzak. Nie przeżyję tego!

Budzi mnie szalony lęk, adrenalina, roztrzęsienie… znowu długie oddychanie z mantrami zdrowia i spokoju, uspokajanie się modlitwami, pół łyżeczki waleriany na sen. Pojawił się też przykry ból głowy.

W trakcie i potem

Odbierałam telepatycznie informacje w sprawach koronawirusa, połączone to było z obrazowaniem hipnagogicznym i przepływem myśli i wrażeń. Wnioski: to dla większości wcale nie jest groźna choroba, wiele wynika z paniki zbiorowej i niepokoju, ludzie mają przegrzane i niewietrzone mieszkania, gdzie zarazki bytują dłużej, niż im pisane. Chorzy powinni pić napary ziołowe, odkażające (wrotycz, glistnik), soki owocowe, witaminizowane, dużo odpoczywać pod ciepłą pościelą, z termoforem przy nogach, spać, gdy przyjdzie ochota. Leżeć z głową wysoko na poduszce, aby katar (flegma) mógł spływać, a nie zalegać w oskrzelach i płucach. Nie zbijać gorączki, chyba, że jest zbyt wysoka. Wszystko cofa się naturalnie przy odpowiedniej dbałości i spokoju. Ostatecznie są jeszcze bańki. Statystyki są sztucznie naliczane, w każdym kraju inaczej, z uwzględnieniem i nieuwzględnieniem różnych parametrów, przez co tworzą fałszywy obraz zagrożenia. Będzie jeszcze z tego powszechna awantura, gdy strach minie.

Jak?

Nagły hipnagog: ktoś przechodzi przez drogę przed moją chatą i upada na ziemię. Zbiegają się ostrożnie do niego.
W dzień dostałam wieść z rodzimych stron, że ustalono tam kilka przypadków koronawirusa.

Z pierwszego nocnego snu wyrwała mnie gwałtem panika pośród rządzących, mignęła mi twarz Putina. Gadzie, a raczej adrenalinowe, dinozaurze, drapieżne, prastare energie, jak ich nie lubię! Trzeba było długo uspokajać się medytacją.

Za 18 miesięcy

Nad ranem trapiły mnie lęki. Rozmyślałam o Prawie Tory, przekleństwie i błogosławieństwie i o tym, że nie wiem, jak się zachowywać wobec koszmarów, które mnie nawiedzają. Błogosławić, czy przeklinać. Z tego nagły sen wizyjny: mężczyzna z rozpękłą na pół głową, jedna „dobra”, druga „zła”, połówki rozsuwają się na boki, jak łupiny owocu, jego świadomość zyskuje wyższy wymiar.

Moja chata stoi w rodzinnej miejscowości, ale po drugiej stronie ulicy, patrzę na nią z wnętrza domu rodziców i widzę wnętrze poddasza. Ma otwarte coś w rodzaju okna na przestrzał, przez które widać jasne niebo. Nagle zauważam przez nie wysoko podobieństwo czarnej chmury. Ostrzegam innych wokół mnie, że idzie burza. I przyglądam się dokładniej.
Widzę, że owa czarna chmura ma kształt otwartej starej księgi z czymś trójkątnym po środku, co imituje dziób ptasi. Dlatego jest to w istocie Księgoptak. Który nagle porusza się i pikuje w dół. Czuję przerażenie, ale też większą ochronę, bo patrzę na to jakby przez podwójny dom.
Księgoptak zjawia się za otwartym oknem poddasza i zagląda do wnętrza. Jego głowa przypomina głowę orła. A może raczej gołębia? Ptak rozgląda się i znajduje na tablicy ściennej wywieszony skrócony opis mojego profilu z portalu społecznościowego, „pisarz, astrolog, rolnik, śniąca”. Kiedy odlatuje słyszę, jak mówi głosem śnienia:
To dobrze, rolnictwo będzie potrzebne do wyżywienia ludzi na tym terenie…”
po czym widzę go zamienionego w wysokiego mężczyznę ubranego w jasnoniebieską koszulę i spodnie idącego przed siebie drogą.
W oddali widać jakieś rozrzucone z rzadka budynki, błyszczące metalicznie w słońcu silosy, itp. Podziwiam widok, bo jest przestrzenny, wyraźny, barwny, a dzień pełen słońca, wiem, że to wizja, której nie widzą inni, ale opowiadam ją na żywo, pozostając w poprzedniej przestrzeni. Lekceważę fakt, że mogę być wzięta za schizofreniczkę widzącą na jawie niestworzone rzeczy. I słyszę jeszcze na koniec:
Za 18 miesięcy będą szcze…”
Ostatni wyraz się urwał, bo wizja się skończyła, a ja znalazłam się w domu rodzinnym, w przeszłości i bawiłam się jako dziecko z dwiema kuzynkami na tapczanie.

Po obudzeniu się doszłam do wniosku, że głos śnienia mówił o szczepieniach. Zaczną czy przerwą wtedy? To wypadnie we wrześniu lub październiku 21.

Kosmiczna rura

Przed snem prześladowała mnie nieomal kosmiczna cisza, w której głębi widziałam kolumnę, połyskującą metalicznie. Widzę ją wewnętrznym okiem już od grudnia i wiązałam dotąd z konstytuującymi się koniunkcjami na niebie. Dziwi mnie jedynie, że to nie okrągłe planety czy może sfery, a pojedyncza kolumna. Której nie ma końca w obie strony! Gigantyczna. Dzisiaj postanowiłam ją obejrzeć lepiej. Skala taka, jakby mrówka chciała ocenić dokąd sięga komin huty. Zbliżyłam świadomość pośrodku kolumny i spróbowałam się zsunąć, aby sprawdzić z czego wyrasta. Nie dało się. Musiałam zwisnąć „głową” w dół i maksymalnie się wydłużyć (rozciągnąć), aby zobaczyć mgliście zarys jakiegoś miejsca na Ziemi. Nie dało się obrazu wyostrzyć. Spojrzenie w górę nic nie dało. Kosmiczna kolumna, a raczej pusta w środku rura nie miała końca.

Nagle w półśnie pojawił się trans. Jakieś zarozumiałe drwiące postaci (znam je z koszmarów od dziecka) i ta kolumna w tle. Może nawet nie ludzie, a jacyś pieprzeni półbogowie. Szczegóły zapomniałam, oprócz snu późniejszego, którego akcja działa się w dawnej bóżnicy, co mi uzmysłowiło, że rzecz dotyczy pewnego kraju nad Morzem Śródziemnym.