Takie tam

Nie pytam o nic specjalnie. Ale czasem słucham wizji K. J., niektóre z nich bywają podobne do napomknień mojego Mistrza.

Sny dotyczące rządu polskiego, bieda na progu (oskubany indyk, żywcem obdzierany ze skóry tapir, stare kobierce i ceremonialne suknie wiszące na chłopskich drewnianych strychach trudne już do odświeżenia, wirusy zanieczyszczające ekran tabletu, konieczność kupienia laptopa, wychodząca z kanciapy dziewczyna lekkich obyczajów w zaawansowanej ciąży, pouczenia względem zaniepokojonych młodych pracowników, aby – jeśli nie podoba im się życie w systemie to niech przestaną go wspierać pracując dla niego, w zamkniętej kasie bankowej śpiąca bezdomna emerytka mówiąca coś o „duponkach”, które nie są nic warte).
Dziś miły chłopczyk o minie pajacyka o znajomych rysach zamienił się w sztywną poszarzałą kukiełkę odgrywającą bezdusznie jakąś nieprzyjemną i groteskową rolę. Po obudzeniu stwierdziłam, że był podobny do jaśnie panującego nam premiera.

Zielona granica i co dalej

Od kilku dni głośna jest sprawa premiery i nagród międzynarodowych jakie zbiera film Agnieszki Holland „Zielona granica”. Niedługo ma być pokaz w naszym gminnym kinie. Na lokalnej grupie dyskusyjnej na FB administrator wszczął dyskusję krytykując z miejsca film, choć go jeszcze nikt nie widział. Wsparło go sporo tutejszych, hejtując reżyserkę z punktu. Dla złapania równowagi obejrzałam zatem recenzję Tomasza Raczka na temat tego filmu, który dał mu wysokie noty artystyczne i opowiadał ze wzruszeniem, uczuciowo. Dał się porwać emocjom, nie mając świadomości pełnej sytuacji na granicy i nie doceniając propagandy zawartej w scenariuszu. Potem trafiłam na inną recenzję, Polaka z Toronto, który też już obejrzał film, streścił go dokładnie i krytycznie, bez nabierania się na „babskie sztuczki sercowe” (tak, proszę pana, od początku jeżdżą tu budy i dawne Stary, a podobieństwo do czasów wojennych każdemu się rzuciło w oczy) i może już wiem, czego brakło w produkcji. W jej tle wyczuwam gniewnego i zapalczywego anty-faszystowsko ducha MM, który pewnie służył za „obiektywnego” konsultanta. To wydaje się słabo oparte na swoich i tutejszych, jeśli tylko nie wykazywali ochoty wesprzeć wiodącej tezy artystycznej. A przecież każdy z nas boi się niestrzeżonej granicy, lęka złodziei i przestępców idących w niezrozumiałych celach.

Następnie astrolog Piotr Piotrowski dał swoją wypowiedź na YT na temat daty nadchodzących wyborów. Zajęłam się nieco ich horoskopem, dałam jakieś komentarze do niego, po czym poszłam się zdrzemnąć. Mimo zaledwie popołudniowej pory. (Przywilej emerytki).

Znalazłam się na ganku swojego-nie-swojego domu, ganek murowany, oszklony z każdej strony, dłuższy niż szerszy. Wspólnie z mamą coś tam porządkujemy, gdy nagle słyszę warkot lecącego w górze pojazdu. Ostatnio znów pojawiają się dość często wiertaloty i odgłosy przemieszczania się różnych znacznych maszyn w nocy, więc teraz nasłuchuję z uwagą i pewnym zaniepokojeniem.
Pojazd leci dość szybko gdzieś nad domem, słyszę głos jakiejś kobiety siedzącej w nim, zachrypnięty, a raczej zdarty od głośnego mówienia, mówi jakby narzucając jakiś kierunek czy sposób patrzenia. Wreszcie go widać, to okrągły spodek UFO! Przelatuje z lewa na prawo i nagle nad polem, w pół wypowiedzi owej ochrypłej pani, spada na dół jak kamień. Budzę się z zaskoczenia i przestrachu.

Po namyśle na temat owej kobiety przyszła mi do głowy Agnieszka Holland ze swoim hitem, lecz biorąc pod uwagę kształt i czerwonawy kolor spodka to ogólniejsza alegoria propagandowej polityki globalnie lewicowej zamerykanizowanego zachodu. I może zapowiedź wyniku wyborów.

Podglądanie

Czyżby Abraxas z Synem już postanowili, co mi w oczach umieszczą?

Wczorajszej nocy hipnagogi: w łóżku drewnianym starego stylu leży bezwładnie z głową na poduszce staruszek, śpi? Zómuję i odkrywam, że ma ślady krwi pod nosem, jest martwy. Chwilę potem drugi tak samo. Widzę ich potem razem obok siebie leżących, z zakrwawionymi nosami, a obok toczy się akcja zacierania śladów. Pojawia się rysunek na kartonie, autoportret ołówkiem, przez chwilę myślę, że mój, ale to twarz młodego chłopaka z nieco wystającą szczęką, zamyślonym spojrzeniem. Jasnosłyszę rozmowę agentów podsłuchujących lub analizujących – jak sądzę – moje wpisy na niniejszym blogu. Znajdują znane im skrycie dane wydarzeń tajnych, które zostały każdorazowo podane wcześniej albo dużo wcześniej, niż się wydarzyły, więc nikt nie zwrócił na to uwagi. Postanawiają dalej się przyglądać…

Dzisiejszej nocy patrzę Okiem. Grupka pracowników w ciemnych służbowych ubraniach kontroluje podziemne pomieszczenia, w których mieszczą się jakieś „wajchy” i centrale rozrządu funkcji miasta Białystok. To służby wojskowe albo policyjne, coś w tym guście. Koledzy już się rozpatrzyli i gotowi są wyjść wąskim korytarzykiem prowadzącym w górę z tej betonowej zabunkrowanej salki, ale jeden z nich jeszcze pozostaje. Coś mu się nie podoba, może chce jeszcze coś ustalić, albo sprawdza skuteczność jednej z wajch na suficie umieszczonej. A może samotnie wykonuje ruch o dużej konsekwencji. Mam świadomość, że chodzi o wodę i jej rozprowadzanie. Ci pierwsi zdążyli już wyjść, gdy ów maruder zauważa, że coś się dzieje z zewnątrz, bo pękła betonowa ściana przy korytarzyku wyjściowym i wyraźnie się obsunęła, prawie tarasując wyjście i dojście. Może podmyta uwolnionymi wodami podziemnymi. Chyba jeszcze zdoła się wydostać, to ostatnia chwila.

Pstryk. Jestem na zewnątrz. Zauważam, że woda miejskiej strugi podnosi się dość wyraźnie i szybko. Ludzie też to zauważają, ale nie ma jeszcze dla nich niebezpieczeństwa, a miasto leży wyżej, więc zalanie jest mało możliwe, nie ma paniki. Przyglądając się ze skarpy płynącej poniżej pośród obmurowań i kamieni wodzie widzę skaczące z kamienia na kamień zmokłe kury, kilka ich. Biedne! Wyciągam je na brzeg, sadzam na murku, niech obeschną.

Pstryk. Jestem jedną z kilku osób siedzących w gabinecie chyba prezydenta miasta albo kogoś ważnego. Wydaje się młodym, inteligentnym człowiekiem z ambicjami. Doradcy czy może członkowie sztabu młodzi i młodsi. Mowa jest o kimś wymienionym z nazwiska (zapomniałam) kto gotów jest poważnie zagrozić mu w wyborach.

Rano sprawdziłam w necie kto rządzi moim obecnym miastem wojewódzkim, bo nigdy mnie to nie interesowało. Trzy lata ode mnie starszy, więc na progu emerytury, nie tak młody. Ale zdjęcia zrobione we wcześniejszych latach mogłyby pasować do osoby ze snu. Nie jestem jednak pewna. Śnienie ma to do siebie, że jest ulotne i nie da się snów sfotografować, pozostaje jedynie wrażenie. Co do kur, to niedawno była afera w fermie kurzej pod B., gdzie całe stado zlikwidowano z powodu zarazy choroby nieaktywnej od 40 lat.

Pogodzenie z diabłem

Sny dzieją się w swoim tempie i opowiadają jakieś swoje sprawy. Załączam trzy z nich połączone (lub nie) pojawianiem się symbolicznych postaci sygnifikujących pełnię boskiej mocy, którym świadomość przypisuje diabelskie i minusowe właściwości. Zimno i spalone kości, strach i cień są zjadane, podgrzewane i rozpuszczane, bądź uświadamiane, czyli przyswajane i włączane w psychikę bez strachu. Problemy dwóch dalszych snów są wzięte z życia innych. W trzecim rozpoznaję Céline Dion, która wystąpiła w roli mojej siostry. Tak oto mój Saturn wciąż mierzy się i daje przekształcać Plutonowi.

25.08.23 Patrzę z pozycji swojego łóżka w kierunku drzwi na taras, są szeroko otwarte z obu stron. Tuż za progiem siedzi na ławeczce dwóch mężczyzn. Ten po lewej – młody, małomówny, dobry. Drugi więcej mówiący, zwrócony profilem ku swemu towarzyszowi, uśmiechnięty sympatycznie, acz myślę o nim, że to diabeł. Zauważam jego dziwną nienormalnie wielką krętą lewą stopę – jakby jedyną – nakrytą w większości płaszczem czy długą szatą. Kojarzy mi się z wężem i postacią Abraxasa (ale to już po obudzeniu, we śnie głównie z wężem). Obaj dyskutują na temat głębi moich oczyszczających się oczodołów i co tam w zamian umieścić (?).

[Wikipedia] Abraxas to określenie Najwyższego Bóstwa w mitologii perskiej i gnostyckiej. W hellenistycznych dokumentach poświęconych magii słowo Abraxas pojawia się jako przykład magicznej logiki i synonim pełni. To również symbol siedmiu (znanych w Starożytności) planet oraz siedmiu stopni oświecenia człowieka. W czasach wczesnego chrześcijaństwa słowo to było równoznaczne z „nasz Ojciec”, „Pan zastępów”, a zatem utożsamiane było z imionami Mitra i Jahwe. Później chrześcijanie zaczęli widzieć w nim demona, albowiem Abraxas, jednocząc w sobie wszystkie aspekty świata, sprzyjał unifikowaniu opozycji (także moralnych).

31.08 Był jakiś powtarzający się nader rzadko proces, prastary cykl czasu. Pojawiał się wtedy ogromny smok, potwór wyłaniający się skądś z południa i zabierał ze sobą w nieznane, przemieszczając się z prawego dolnego rogu ekranu snu do lewego górnego. Mówiono, że to służy jakimś cudom.
Moja chora matka postanowiła oddać się mu. Wyszła z mieszkania, gdy miał przechodzić. Stanęła ufnie i spokojnie na wzgórzu, a ja patrzyłam na nią zza szyby w drzwiach. Obrócona profilem w lewo miała duży wystający brzuch, jakby w ciąży, ale ja myślałam o raku, bo była w stroju, jaki miała na sobie na swoim ostatnim zdjęciu przed ujawnieniem się choroby.

I pojawił się, nadszedł. Chwycił ją łagodnie i uniósł. Był szaro czarny, nie smolisty, pokryty korą jak drzewo, w ogóle przypominał mocno wygięty u dołu w łuk konar gigantycznego drzewa. Przestraszyłam się, zamknęłam drzwi mieszkania od wewnątrz i zasłoniłam okna zasłonami. Tymczasem po jakimś czasie matka zapukała do nich. Wróciła! Zdumiona i zawstydzona otworzyłam je przed nią. Nic nie powiedziała, ale wiedziałam, że pomyślała, iż nie zachowałam się jak kochająca wierna córka, zwątpiłam, że wróci.
Potem spotkałam w sali domu kultury, gdzie trwała jakaś wystawa eksponatów i było dużo ludzi, znajomą tłumaczkę angielskiego. Zdążyłam jej powiedzieć, że śniła mi się jej [!] matka i że to było bardzo ciekawe. Umówiłyśmy się na spotkanie u niej, bo orzekła, że w mieszkaniu ma jakieś pamiątki po niej, musiałam jeszcze sprzątnąć pewien eksponat, który akurat oglądali widzowie. Był to matczyny garnek z mlekiem (?), który postawiłam wprost na drewnianym blacie szafki, aby odmarzł ze śniegu, bo blat był podgrzewany jak kuchenny. Potrzebowałam na to trochę czasu.
Kiedy weszłam do mieszkania tłumaczki gdzieś na piętrze tego dużego budynku, okazało się, że miała dwóch synków i była czymś zajęta. Poprosiłam ją, aby opowiedziała mi o swej matce. Tym razem jakoś się nie kwapiła do wyjaśnień. Kombinowałam, że musiała w takim razie umrzeć w jakichś tragicznych okolicznościach, w wypadku albo może morderstwie, nie chciałam być niedelikatna. Pokazałam jej mapy Europy, mówiąc, że w transie ujrzałam, że w południowo-zachodnim kącie Francji (Prowansja?) i tak samo na południowych wysepkach angielskich (na mapie kształt wyspy Angielskiej był inny, większy, z bardziej urozmaiconym wybrzeżem łączącym ją jakoś z niderlandzkimi rejonami kontynentu) zachował się przekaz i starożytna energia sprzed 7000 lat [biblijny cykl Stworzenia]. W końcu, gdy chłopcy zajęli się zabawą tłumaczka przyniosła mi na małym talerzyku dwa-trzy ułomki czarnej, jakby spalonej w ogniu kości. Była to pamiątka po jej matce. Zamiast jednak dać mi je do zbadania wzięła je nagle w palce i schrupała.

7.09 Świat zamknięty w wielkim budynku, w mieście Łodzi [Holi-łódź, złuda Ludzka Lucka]. Rozglądam się ciekawie, dużo ludzi, różnorakich pomieszczeń, zajęć, i gubię gdzieś siostrę. Tymczasem za pół godziny ma odjechać o 22.20 ostatni autobus do domu. Pośpiesznie zaczynam jej szukać, może jakimś cudem zdążymy. Ale zaczynam się błąkać, w końcu pomaga mi życzliwie młody chłopak o roli i usposobieniu dobrego harcerza. Sprowadza mnie na dół, gdzie spotykam w końcu zgubioną, ale jest już za późno. Postanawiamy przenocować gdziekolwiek i odjechać pierwszym porannym autobusem, o 7 godzinie. I tym razem siostra mi ginie. Poszła jeszcze na zakupy i znalazła sobie miejsce na sen gdzieś dalej. Postanawiam poszukać jej rano.
Gdy leżę w grupie jakichś ludzi podchodzi do nas starannie ucharakteryzowany stary mężczyzna z szerokim uśmiechem. Trzyma w ręku palącą się świecę jakby z wosku, ale kapią z niej wydłużone krople podobne do oliwy. Śmieje się, wyraźnie chce kogoś pobłogosławić i wybrać spośród nas. Podchodzi do mnie, z naprzeciwka i dalejże wymachiwać tą świecą tak zamaszyście, że „oliwa” kapie wprost na mnie i oto „namaściła” mnie. Pozwalam mu na to „błogosławieństwo”, ale chwilę potem wstaję i robię przed jego twarzą nieduży znak krzyża. Od czego zaraz zmniejszył się, szeroki uśmiech sukcesu stał się miną fałszywego lisa, pomarszczył, zbrzydł w sposób wstrętny, demoniczny i zgarbił. Po czym znikł w tłumie.
Biegnę zaraz szukać siostry, bo już rano. Nie mogę jej odnaleźć, a tu miasto odpływa od brzegu (jak to łódź) i ostatnia chwila, aby wydostać się na stałą ulicę i trafić na dworzec. Wreszcie znajduję ją śpiącą na jakimś krześle, ubraną od stóp do głów w sukienkę i toczek koloru lila róż, wydaje się taka jakaś bardzo szczupła i wysoka, do tego zmęczona i smutna. Budzę ją i pomagam pozbierać liczne przeźroczyste, plastikowe torebki i torebeczki z luksusowymi zakupami, których sporo zrobiła. Niestety, miasto niczym Titanic już odbija od brzegu. Każę jej biec i nie czekać na mnie, spotkamy się na dworcu. A ja tymczasem – inwigilowana z lewego boku przez jakiegoś podejrzanego i niewidocznego typa, którego biorę co najmniej za agenta wywiadu – nagle uciekam w odważny i prędki sposób, wdrapując się po stopniach na odstawiany trap i przeskakując na stronę ulicy. Patrzy on na to ze zdziwionym podziwem, „jaka sprytna ta czterdziestka” (bo tyle miałam lat w tym śnie, jak się okazało). Nie odważył się pobiec za mną, a właściwie za nami.