Jestem na wyprawie turystycznej w północno-wschodnim rejonie Polski, w grupie kilku osób. Polska jak mapa. Ten róg kraju sąsiaduje z Bałtykiem od północy, który położony jest wyżej, niż połać kraju, przelewa się z niego wąska struga morskiej niebieskiej wody z białą pianą, z wysoka w dół. Ów malowniczy wodospad opada w formie niewielkiego strumyka, płynącego w dół mapy po prawej stronie, zaznaczając sobą granicę państwową na wschodzie.
Udaje się nam łatwo go przekroczyć pieszo maszerując dalej na wschód. Idziemy bez namysłu przed siebie, zachęceni powodzeniem dotychczasowej podróży, gdy nagle komuś z nas przypomina się, że to już Rosja i zaraz pewnie będą nas legitymować, a my przecież nie mamy ze sobą dokumentów!
Teraz widzę naszą grupę z zewnątrz. Trzy duże okrągłokształtne baby w ciemnozielonkawych sukienkach, ja patrzę Okiem z boku lekko powyżej. Decydujemy się zawrócić, póki miejscowi nas nie zauważyli.
Od północy na mapie nadbiega Klaudi [strażnik granicy 5/6, polsko-ruskiej, patriota], rozchełstany i rozdyskutowany. Napotkał po polskiej stronie jakąś parę turystów, którzy interesowali się lokalną grupą tutejszych, tworzących ze sobą krąg w internecie wymieniający się najważniejszymi miejscowymi sprawami czy dający ogłoszenia w codziennych swoich biznesach. Para agitowała na rzecz podłączenia ich na jakichś bardziej ogólnokrajowych czy nawet ogólniejszych zasadach do szerszej społeczności. Klaudi wypominał facetowi:
„Zależało wam, aby rozbić jedność tych ludzi, zrobiliście tak wiele, żeby nie znali samych siebie, żeby się siebie wstydzili albo żyli z żalem. Więcej nie pozwolę. Rzeczpospolita utraciła przez was swoją wielowiekową siłę!”
Patrzę na tego agitującego kolesia. Widzę profil jego twarzy z bliska, tuż przy sobie. Kogoś mi przypomina ten zadarty nos i opadające leniwie powieki…
Głos mówi: To potrwa pięć lat… – i na tym się budzę.
A raczej budzi mnie skrobanie czy trzeszczenie, jakże znajome! koło ucha.
Rozpoznaję w pamięci twarz miłościwie nam urzędującego.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.