Pięć lat

Jestem na wyprawie turystycznej w północno-wschodnim rejonie Polski, w grupie kilku osób. Polska jak mapa. Ten róg kraju sąsiaduje z Bałtykiem od północy, który położony jest wyżej, niż połać kraju, przelewa się z niego wąska struga morskiej niebieskiej wody z białą pianą, z wysoka w dół. Ów malowniczy wodospad opada w formie niewielkiego strumyka, płynącego w dół mapy po prawej stronie, zaznaczając sobą granicę państwową na wschodzie.
Udaje się nam łatwo go przekroczyć pieszo maszerując dalej na wschód. Idziemy bez namysłu przed siebie, zachęceni powodzeniem dotychczasowej podróży, gdy nagle komuś z nas przypomina się, że to już Rosja i zaraz pewnie będą nas legitymować, a my przecież nie mamy ze sobą dokumentów!

Teraz widzę naszą grupę z zewnątrz. Trzy duże okrągłokształtne baby w ciemnozielonkawych sukienkach, ja patrzę Okiem z boku lekko powyżej. Decydujemy się zawrócić, póki miejscowi nas nie zauważyli.

Od północy na mapie nadbiega Klaudi [strażnik granicy 5/6, polsko-ruskiej, patriota], rozchełstany i rozdyskutowany. Napotkał po polskiej stronie jakąś parę turystów, którzy interesowali się lokalną grupą tutejszych, tworzących ze sobą krąg w internecie wymieniający się najważniejszymi miejscowymi sprawami czy dający ogłoszenia w codziennych swoich biznesach. Para agitowała na rzecz podłączenia ich na jakichś bardziej ogólnokrajowych czy nawet ogólniejszych zasadach do szerszej społeczności. Klaudi wypominał facetowi:

„Zależało wam, aby rozbić jedność tych ludzi, zrobiliście tak wiele, żeby nie znali samych siebie, żeby się siebie wstydzili albo żyli z żalem. Więcej nie pozwolę. Rzeczpospolita utraciła przez was swoją wielowiekową siłę!”

Patrzę na tego agitującego kolesia. Widzę profil jego twarzy z bliska, tuż przy sobie. Kogoś mi przypomina ten zadarty nos i opadające leniwie powieki…
Głos mówi: To potrwa pięć lat… – i na tym się budzę.
A raczej budzi mnie skrobanie czy trzeszczenie, jakże znajome! koło ucha.
Rozpoznaję w pamięci twarz miłościwie nam urzędującego.

Gwiazdy mówią

Intencja: chcę pojąć na czym polega energia gwiazdy Algol. Potem Unuk.

W kuchni przy zlewie naciera na mnie facet, mój szef, z którym tu przyszłam. Duży, masywny, silny. Trzyma w ręku jakiś papier czy dokument, żąda czegoś ode mnie brutalnie i bezpardonowo. Nie chcę, ale nie potrafię się obronić, jest taki psychopatyczny, bezwzględny, niewrażliwy.
Pstryk.
Z pozycji przy komputerze spogląda na mnie wielkie oko zza szyby, wokół niego fruwające czarne muchy, coraz ich więcej. W prawym dolnym rogu okna/Ekranu.

Obudziłam się i długo nie mogłam zasnąć. Pewnie z powodu pełni Księżyca. Ponowiłam prośbę o Unuka i zasnęłam.

Rozłożona płasko mapa leżącego ciała, na niej zaznaczone różne strefy, punkty, kolorami raczej burymi i bladymi. To strefy mniejszych lub większych dolegliwości, nierównowagi i bólów.

Nad ranem leciał sen o jakiejś gwieździe pod koniec znaku Bliźniąt, ale szczegóły zapomniałam.

Blisko

Nad ranem, choć jeszcze po ciemku. Weszłam w trans, modląc się i błogosławiąc świętość swego fizycznego naczynia, graala. Uniosło mnie powyżej ciała fizycznego na wysokość jakichś 20 centymetrów. Zastanawiam się, czy to widać w realu, ale chyba nie, bo wracam uwagą do ciała fizycznego i leży zwyczajnie. Za to słyszę głosy, z prawej mówi coś przez sen domowniczka, a z lewej spod okna nadaje radio, treści nie próbuję nawet uchwycić, aby nie stracić uwagi skoncentrowanej na samoobronie. Poniekąd to atak. Albo raczej kontakt z potworną mocą, która – jak myślę już na jawie – zachowała ostrożność wobec mnie. Znam ją, a jakże! Modlę się cały czas dość spokojnie, bez paniki, nie gubiąc słów.

We śnie wychodzę na ogród warzywny w letni, upalny dzień. Niebo jasne, ale naładowane burzą. Słychać pierwsze pomrukiwania i na obrzeżach pokazują się dalekie krótkie błyski. W każdej chwili może spaść zabójczy piorun. Boję się, ale mam coś zrobić, może zdążę. Karanie Boskie już blisko.
Wracam do ciała, a raczej tego drugiego, które się unosi nieco nad łóżkiem. Po chwili ciszy znów głos z radia z lewej (na jawie jest tam laptop). Pojawiają się przede mną dwaj osobnicy. Jeden ważniejszy, drugi lekko za nim. Mają na twarzach zasłonki zawieszone u nasady nosa, ten drugi zamiast maseczki pomarańczowo-czerwoną chustkę luźno puszczoną. Ciemni, albo stojący w cieniu.
Rozmawiają z jakimś chłopem, widzę treść rozmowy w postaci pól i domów pośród nich. Ciemna postać mówi: macie ich karmić, przyjmować i karmić. Rozszerzcie swoje domy
Chłop potakuje, polski chłop. Ma nieco sarkastyczny uśmieszek, dziwuje się, ale nie takie rzeczy się przechodziło w naszym kraju. Ja wyobrażam sobie jakieś potężne ruchy migracyjne, ucieczkę z miast na wieś, i konieczność przyjmowania uchodźców, karmienia ich w drodze, jednak to tylko moje kombinacje bieżące.

Znów wracam ze snu, sprawdzam połączenie z ciałem, modląc się dla zachowania równowagi umysłu. Odzywa się radio (spikerzy rozmawiają ze sobą, głosy kobiece i męskie). I wchodzę w sen, gdzie ten sam chłop dziwuje się, że nikt mu jeszcze nie okrada pola, nie musi pilnować, aby zebrać. A panuje jakieś rozprzężenie. W miastach jest głód, ale ludzie zachowują spokój, a może zaufanie, trudno zrozumieć…

Budzę się na jawie, po chwili przewracam na lewy bok. Trans odszedł, jednak nie do końca. Po kilku minutach śnię. Na progu między pokojami stoi kanka z czystą wodą. Pije z niej pies.
Pstryk.
Na tym samym progu pojawia się On. W ciemnym ubraniu. Jego twarz nie jest ludzka. Odbieram jako diabelską stylizację, ale nie czuję strachu. Głowa czarna, usta w kształcie elipsy, otwarte, w środku zęby. A może nie zęby, ale wypustki. To przypomina raczej wejście komputerowe dla jakiegoś kabla, kontakt. Siedzi rozparty na krześle.
Pstryk.
Widzę niewyraźnie jakiegoś nagiego człowieka, jakby w wannie. Coś się dzieje z jego ciałem. Mutuje każda komórka, jakby dwojąc się.

Myśli

Myśli przed snem: czemu w horoskopach rocznych od dwóch lat pojawia się aż taki globalny strach? Trudno o wytłumaczenie powodu, patrząc na aspekty planet.

Hipnagogi: kilkuletnie dzieci o smutnych twarzach są pojedynczo zabierane pojazdami, chyba helikopterami, w górę, patrzę na to z dołu.
Pstryk.
Patrzę na jakąś parę, wygląda na dorosłego i dziecko, które ten trzyma na kolanach i z miłością obejmuje i tuli. Są inne dzieci, niektóre o czarnych twarzyczkach. Nie widzę szczegółów. Niektóre mają wysokie czaszki zakrywane jakąś kolorową czapeczką. I jest istota taka jak dziecko, biała, o głowie szaraka, zwężającym się zapadłym podbródku z ogromnymi na połowę twarzy czarnymi oczami.
Sen: jestem na jakiejś farmie z takimi dziećmi, chyba jako jedno z nich, chłopak. Urywamy się w kilkoro na badanie terenu. Reszta ma swoje stałe zajęcia w barakowym dużym budynku. Nie ma nikogo, kto by nam tego zabronił. Szeroko otwarta brama do zagrody. Mówię, że drób ucieknie (jest para szarych gęsi, kilka kur). Więc zamykamy podwoje. Czegoś się obawiam z tej eksploracji i ostrzegam resztę, że ja się nie bawię w żadne horrory, nie idę z nimi. Poszli do pobliskiego lasu. Wracają niosąc w rękach łup, kilka chyba nieżywych małych istot o ostrych czaszkach i podbródkach, które wyległy na nich uzbrojonym w rodzaj małych dzid tłumem spośród drzew (pamiętam takie zmumifikowane eksponaty z zakazanej archeologii). Już pojmuję, że światy się prują, że są otwarte przejścia, armia stara się je kontrolować, ale jest coraz groźniej.

Temat farmy dziecięcej i hodowli genialnych dzieci poruszał też sen opisany we wpisie „Czaśnie”.

Gromadnie

Poruszające się ciemno-jasne plamki przypominające robaki powiększają się. Patrzę Okiem, to ludzie, skupiający się w coraz większe gromadki, poruszeni, obraz jeszcze bliższy pokazuje gromady ludzkie zmierzające szybkim krokiem z lewa na prawo, niosą podręczne toboły, niektórzy jadą czymś w rodzaju rikszy, tyłem do przodu (zapewne symbol zamiaru powrotu kiedyś tam, skąd uciekają).

Pod kątem

Patrzę Okiem, ale jakoś tak dziwnie. Niby z góry, ale gdy się przyjrzałam stwierdzam, że widzę świat pod kątem 90 stopni. Ludzie wyprostowani chodzą jakby po pionowej ścianie po prawej stronie. Oczywiście to nie ściana, ale ulica, chodnik, podłoga itd. Ktoś się nad kimś pochyla. Ta męska postać leży, ale pewnie stoi, tylko ja tak widzę obraz. Biała, większa od tej pochylającej się. Jakby śpi i coś mu się dzieje z twarzą, wydłuża się podbródek, może to ryj? Albo ciemniejsza maska twarzowa. A może język? Zamazane.
Pstryk.
Znajduję się w kolejce na poczcie, przede mną szyba od kasy, na której wyświetla się pasek wiadomości. Zauważam, że coś jest nie tak. Te wiadomości są prywatne, a może nieprawdziwe? Ktoś z boku mówi:
To trzeba naprawić! Zaraz to naprawię!
I bach, rozpuka się od środka, stoi przede mną pusta lalka ubrana w spodnie, z wnętrza sterczą jakieś sprężyny i przewody. Po chwili rzecz się powtarza z kimś innym. Wszystkie cyborgi nieodróżnialne od ludzi samolikwidują się od środka.
Pstryk.
Widzę mężczyznę, ciemne włosy, dość młody, wyprostowany władczo. Do jego głowy wiodą jasne wiązki u obu uszu i oczu.
Pstryk.
Jakiś artykuł na ekranie, pogrubione niektóre zdania, ładnie zredagowany.

Wiatr za wiatrem

Intencja: chcę poznać rolę Marsa/Głowy Smoka/Księżyca w Bliźniętach w 12 domu w trygonie do Saturna i Jowisza w 8 w horoskopie nadchodzącego roku.

Wieje wiatr. Widać po drzewach w sąsiedztwie, że całkiem silny, ale u nas nie wydaje się niebezpieczny. Jednak nagle znika chata starej sąsiadki, odkryte podwaliny i schodkowe wejście do piwnicy. Nikt nie ucierpiał, bo chata nie była już zamieszkana, ale potomkowie właścicieli wpadają w sentymenty. Córka mówi: O, tu rosła śliwa, jeszcze czuję jej słodkie owoce w buzi, takie były pyszne!
Za tą chatą wznosi się nadal wysoki murowany piętrowy dom, a raczej jego resztki. Wielkości warszawskiej kamienicy, zbudowany z murszejącej już surowej cegły [tak mi się śnią stare egregory zbiorowe], bez dachu, w stanie mocno wątpliwym, od dawna już tam nikt nie wchodzi do środka. Za tym drobnym powiewem, który niedawno zwiał chatę sąsiadów idzie większy, potężniejszy. Biegnę na tyły pastwiska, wołając domowników i psy, aby uchronić się od możliwej katastrofy. Są gdzieś po mojej lewej, ale nie ma Paszy.
Wiatr uderza tymczasem w budynek i widzę, że szybko daje sobie z nim radę. Jest jakiś taki lokalnie potężny, tu gdzie stoję jest w miarę spokojnie. Wołam psa i jednocześnie myślę z żalem i sentymentem o tym, co ten dom reprezentował. I że nagle coś jakby w środku błysło, imitując przez moment dawne czasy, gdy był zamieszkany. Po chwili walą się mury, aż do parteru. Pasza targnięta podmuchem powietrza biegnąc wraz z z nim wpada mi w ramiona. Jest czarnym psem (na jawie biało-czarna), wokół sypią się czarne smoliste odłamki budynku. My na szczęście wszyscy cali i zdrowi.
Pstryk.
Przyglądam się mapie Polski. Dolna wypustka (na jawie Karpaty) sięga płaskich rejonów ruskich, nie ma tam żadnych gór, równina jak wszędzie. Ten fragment kraju fascynuje mnie. Nie ma na nim zaznaczonej żadnej drogi ani miejscowości, tylko kilka jezior. Porównuję je z innymi, tymi mazurskimi i wychodzi, że są dużo większe, więc to spora atrakcja turystyczna. Tymczasem nie ma żadnego dojazdu, ani ciekawości ludzkiej, aby tam jechać. Co tam może być? Jakieś ruskie budynki strażnicze? Postanawiam to sprawdzić. Popytać o szczegóły Kloda, który jako anarchista zna odpowiednich ludzi, na pewno są tacy, którzy się tam wybrali. Do tego wzdłuż całej wschodniej granicy, od północy po południe ciągnie się po ruskiej stronie szeroki pas białego tumanu, który zasłania wszystko, co powinno być uwidocznione na mapie.
Pstryk.
U nas-nie-u nas. Nad dwiema skrzyżowanymi ze sobą pod kątem prostym strugami bawimy się towarzysko w letnim budyneczku postawionym na wysokiej skarpie. Myślę, że nawet w razie dużej powodzi tu nas nie zaleje. Lato, słoneczny dzień. Wizytuje nas astrolog Piotr (młodszy, niż w rzeczywistości) i koleżanka (tylko podobna do kogoś znanego z jawy) z dwiema kilkuletnimi córeczkami. Przebywamy w 3 ćwierci horoskopu, który tworzą skrzyżowane strugi, w dolnym prawym skraju Ekranu snu. Opowiadam Piotrowi o działaniu Marsa z Księżycem w Bliźniętach, czyli swoje wnioski wyciągnięte z pierwszego snu o wietrze. Ni stąd ni zowąd pokazuję wszystkim swoją moc. Utrzymuję w powietrzu ruchem rąk spadającą pokrywkę ze stołu, bawię się nią dowolnie, żeby zainteresować dzieci. Tymczasem dziewczynki stoją twarzyczkami do ściany i wlepiają oczy przez dwie dziurki w ścianie w to, co jest poza nią. Jedna na zawołanie matki odeszła właśnie. Maleńka, ubrana w biały i czerwony strój w kapelusiku z plastikową przeźroczystą osłoną imitującą hełm, w miejscu, gdzie dawniej zawieszano woalkę. Idzie od nas w głąb pokoju, nie interesując się moim wyczynem.

Na progu

Śniłam cyborgami. Części ludzkie połączone z maszyną. Ktoś z dokręcaną sztuczną głową i świadomością umieszczoną w piersiach. Ktoś ledwie (a raczej wąsko) widzący i poruszający się na wózku. Patrzę jego wzrokiem, z dołu ku górze, na otwarte szeroko i groteskowo usta jakiegoś przemawiającego duchownego. Wspieramy się wszyscy wzajemnie, jak weterani wojenni, poskładani w całość po wielkich przejściach. Zajeżdżamy dwoma furmankami konnymi pod karczmę. Pomagam towarzyszowi doczłapać do budynku. W progu stoliczek i kasa, gdzie można coś zamówić czy zarejestrować się. Obsługuje go dziewczyna ze sztucznym korpusem przytwierdzonym na stałe do tego urządzenia i nieco smutną twarzą. Spodobali się sobie, ale co, jeśli nic z tego nigdy nie będzie. Sen był długi, w nastroju smutnej miłości i posłuszeństwa, ale szczegóły zapomniałam.

(Sen okazał się zapowiedzią. Wieczorem trafiłam na wiedzę HumanDesign i poznałam swój chart i kilku znajomych. Profile wyglądają jak owe cyborgi ze snu!)