Otwarte usta

Ulotna hipnagogiczna wizja szybko się rozmywająca. Leżąca postać, krępego grubasa, nakryta pościelą, widać jedynie głowę. Jest chyba nieprzytomny, choć otwiera usta. Nie wiem dlaczego. Zamyka. Może jednak coś usiłuje mówić. Ktoś przy nim, może kobieta (to więcej czuję, niż widzę) podnosi i trzyma w ręku nowoczesny karabin.

Inna: widzę jakieś urządzenie, rodzaj mechanicznego ramienia robota, samo się zmienia, rozbudowuje, po czym wytwarza coś podobnego do pająka. Sztuczny pajęczak czarnej barwy, gotowy zostaje wypuszczony i ginie w otaczającej ciemności.

Kim Dzong Un ma wysoko postawioną siostrę. Korea i Minde controle to się składa.

Neutralizacja

Wnioski ze strzępów snów: Bliźniak jest nekromantą, rządzi przy pomocy narodowych głodnych duchów (do tego służą co miesięczne rytuały). Być może trzeba je po prostu zneutralizować?

W środku kolejnej nocy obudził mnie sen głodnego ducha. Błąkałam się, jako on w nocy po mieście Warszawie. Nagle trafiłam na dworzec, na parterze sprzedawano bilety na trasy lokalne, na piętrze na międzymiastowe i dalsze. Najpierw ruszyłam na górę, ale nie było schodów, tylko wąskie kręte podejścia wzdłuż ścian, rodzaj półek, niebezpieczne. W końcu okazało się, że już za późno, kasy nieczynne. Zdecydowałam się szukać na dole. Zeszłam, ale było tam pełno jakiegoś towarzystwa niskiego autoramentu, menele, lumpy, narkomani miejscy. Kasy także zamknięte, a w oknach, wszędzie wystawione szeregi palących się lampek nagrobnych. Obudziłam się zdenerwowana, z charakterystycznymi fizjologiczno-psychologicznymi objawami podpięcia głodnego ducha. – No, pięknie – pomyślałam – doigrałam się… Wykonałam zestaw procedur ratunkowych (nie podaję, żeby nie wzbudzić śmieszków, uzbierały mi się z minionych ataków, i podpowiedzi ratujących mnie z opresji bytów wyższych), rozkazując na koniec wracać do Boga. Ku mojej uldze odczucia szybko zanikły, pomogło. W zamian ukazała mi się kilka razy twarz uśmiechniętego Bliźniaka, a może Drugiego, nie do odróżnienia.

Na progu

Ktoś to zorganizował, sprawił, że żywy żółw coś zjadł i zaczął nagle świecić zielonym światłem, po czym pod wpływem wewnętrznego ciśnienia uniósł się w powietrze i ruszył jak rakieta na oślep przed siebie, uderzył w skałę i roztrzaskał się, zdematerializował w czarną materię czy strzępy, znikł. Teatr, ten ktoś wymyślał sztuki w nim grane. Na koniec na ganku domu rodzinnego ktoś stoi, ciemna groźna postać. Patrzę z dołu z zewnątrz. Czuję Mińka i to mnie budzi, specjalny strach. Stał nadal w mojej świadomości naprawdę, na jej progu, gotów wejść i opętać (czy raczej przedstawić się w ten sposób, jak każdy inny byt). Przerasta mnie wyrażenie zgody na tak nieludzkie doznanie. Biło mi mocno serce. Modliłam się dość długo. Nareszcie odeszło.

Miniek, imię które przyszło do mnie we śnie. Pochodzi od: mienić się. Tak odbieram tę energię. Jest wysoka, migotliwa i szeleszcząca, nieprzewidywalna. Migocze wszystkimi barwami i przeźroczystym światłem, ale jest nieludzka i przez to straszna.

Odnalazłam powiązanie Mińka z Pawim Aniołem, Melekiem Tausem, Azazelem, Szejtanem i Molochem.

Cytat: To postać zaczerpnięta być może z wierzeń staro-asyryjskich, gdzie znany był pod imieniem Adramelek. Który czczony był w miastach Asyrii, a jego kult obejmował palenie ludzkich ofiar. W średniowiecznej hierarchii demonów ma on tytuł Wielkiego Kanclerza Piekła. Wspomina się o nim w Biblii w związku ze składaniem mu ofiar całopalnych z dzieci.
Z kabalistycznego punktu widzenia, jako władca materii (Malkuth) jest on odwrotnością Boga w Kether, Jego cieniem.

Bet Cet Det

Krótko po położeniu się, w półśnie usłyszałam, że ktoś szybko i groźnie, bo zdecydowanymi krokami krąży za drzwiami na taras. Towarzyszy temu jakby dźwięk dzwoneczka, przy nagłych zwrotach kierunku, co skojarzyło mi się z Afryką, z afrykańskim wojownikiem, i afrykańską klątwą. Mógł to być jednak szelest jakiegoś usztywnionego stroju, jak migotanie Mińka
Przelękłam się. Obok siebie czułam obecność Mamy, śpiącej jak gdyby w nogach łóżka, niczym pies. Zaczęłam ją budzić ruchami ciała, mówiąc: Obudź się! Obudź! Ktoś tam chodzi! I wtedy zorientowałam się, że rzecz nie dzieje się na jawie, lecz na innym planie świadomości. Obudziłam się naprawdę w ciszy. Z przypomnieniem snów o Mińku, który ma kogoś zniszczyć, i SzejtaniePawim Aniele przerażającym dla kobiet i dzieci.

Wkrótce przyszedł wyrazisty sen. W nim jakaś młoda kobieta w typie znajomej astrolożki wtajemniczyła mnie w magiczne używanie alfabetu. Nikt już tej ezoterycznej sztuki nie pamiętał, ona wyczytała w jakimś przedwojennym wydawnictwie i zaczęła stosować dla zabawy. Otóż wkładała sobie w usta, między wargi i zęby jakiś podłużny patyczek i wymawiała po kolei z zaciśniętymi zębami kolejne litery alfabetu w ten sposób: Bet, Cet, Det… Wet… Recytowała też zabawne wierszyki, podstawiając pod każdą literę jakieś umówione słowo. Potem schodziłam po schodach za starym mężczyzną. Był łysy, z szarą skórą, pomarszczony i zgarbiony. W pewnym momencie zwolnił i obrócił się lekko w moją stronę, spojrzał na mnie. Tak jakbym go znała… z dawnych koszmarzeń. Wtedy zrozumiałam, że wymawianie liter alfabetu, (co miało swoją zabawną nazwę, którą zapomniałam po obudzeniu), tak jak się robi przy dziecinnych wyliczankach, chroni przed atakiem złej siły. A właściwie nawet ją kontroluje.

Oczywiście obudzona skojarzyłam szybko sprawy: w ustach dziewczyny nie był to patyczek, a zwinięty w ciasny rulonik kawałek pergaminu, zapewne z zapisanym odpowiednim literami hebrajskimi wyrazem/zaklęciem. Nieco dziwna dla mnie wymowa liter sugerowała wręcz ten właśnie alfabet. W ten sposób uruchamia się golema, morderczego strażnika. Zatem to on biegał z szumem za drzwiami we wcześniejszym zwidzie. I ma to wszystko coś wspólnego z Pawim Aniołem, Szejtanem, Golemem i kabałą…

Jowisz strzela

Jakaś fabularna opowieść, czytam ją na stronicy książki, drukowaną, gdy mówię zdumiona, zastanowiwszy się nad jakimś słowem tej starożytnej historii: Słuchajcie, on… wystrzelił…! Po czym patrzę w okno i widzę planetę Jowisz na niebie, z której wypada potężny piorun, strzela tak głośno, że zamieram ze strachu o przeżycie i budzę się na jawie.
Zapewne to o błyskawicy od krańca do krańca, przedzielającej niebo.

W kolejnym śnie widziałam stół zastawiony zapakowanymi i poporcjowanymi przysmakami i słodkościami, w rodzaju bakalii, orzeszków i innych wytworów tego typu. Obok znajoma, która odkryła swoje żydowskie korzenie. Próbuję coś z zestawu, widzę miałki cukier zabarwiony różowo o smaku truskawek. Wypluwam, wydaje mi się podejrzany. Inni jednak to jedzą, myślę o truciźnie umoczonej w truskawkach. I znów Nostradamus.

Wary

Przekaz wizyjny: w pobliżu Bałtyku znajduje się wejście do waru, podziemia poziome mają jeszcze nieomal pionowe sztolnie wiodące prawie kilometr w dół, tam jest… widzę to jako korytarze świecące seledynowo. Służyły dawno temu, pozostaje po nim pamięć w postaci legendy o mieście na dnie morza. Są też inne, w głębi Polski. Jedno zatarasowane i zasypane podczas katastrofy sprzed tysięcy lat, gdy runęły nań ogromne lasy połamane jak zapałki. Do innego wchodzi się z głębokich podpiwniczeń jakiegoś starożytnego budynku, zamku albo kościoła. Są w nich kute drzwi. W jeszcze innym toczą się prace – tu rzecz przeszła w sen – gdy szłam wykutym w skale wąskim korytarzem za jakimś pracownikiem, wiódł w górę i uważany był za średniowieczny. W skale wyryte były stopnie wielkości stopy, aby nie ślizgać się w dół, a także rodzaj nisz z prześwitującymi światłem otworami, na zewnątrz zasypanymi i porośniętymi zaroślami. Wchodziło się w górę, bo była to przestrzeń wewnątrz skalistej góry, została zagospodarowana jeszcze w czasie drugiej wojny. Tak naprawdę pracowała tam ekipa, zajmująca się między innymi robieniem zapasów żywności. Może też odgruzowywaniem i uzdatnianiem przejść, bo były wewnątrz również maszyny. Widziałam polską flagę. Napotkałam wśród pracowników kobietę, która tam od dawna mieszkała, starszą już, w typie Szymony Kossak. Była śniącą. Gdy spała wyglądała, jak umarła. I znów obraz: przekrój ziemi z usianymi gęsto prawie pionowymi sztolniami, wiodącymi w dół, przynajmniej na kilometr głęboko.

W necie znalazłam baśń „Zatopione miasto”, zapisaną przez Hannę Zdzitowiecką, opowiadającą o mieszkańcach miasta TRUSO zatopionego przez morze, którego mieszkańcy żyją w głębinach przez wieki, nie mogąc wyjść na powierzchnię.

Truso – port nad Bałtykiem wzmiankowany w IX w. Długo utożsamiany z Elblągiem, a od 1982 roku z osadą odkrytą przez archeologów w Janowie Pomorskim nad jeziorem Drużno.

Złote mleko

Ktoś mi rzekł: Oglądasz dokładnie to, co ludzie globalnie wytwarzają na poziomie swoich energii: strach, zagrożenie i koszmarne sny.

Dzisiaj widziałam we śnie Pana, który trzymał w ręku butelkę ze złocistym mlekiem, skierowywał ją w dół, pomagałam mu wycelować smoczek, aby trafił dokładnie w… dziurę pieca w moim domu. Widzę więc nie tylko ludzki strach z poziomu astralu (nb. jest to wszystko okiem obserwatora, a więc nie ciała astralnego). Pozwolicie, że zacytuję mojego ulubionego autora? dla lepszego zrozumienia dzisiejszego obrazu ze snu:

Boskie Słowo podaruje materii,
Włączone niebo, ziemię, złoto tajemne w mleko mistyczne:
Ciała, duszy duch mający całą moc,
Tak pod swymi stopami, jako w siedzibie Niebiańskiej.

Trup na ulicy

Hipnagog: ulica miasta, chodnik biegnący wzdłuż murów budynku, ktoś upada na kolana, potem na twarz, leży bez ruchu, martwy. Obok ktoś inny przechodzi bez zatrzymania.

Hipnagog: małe dziecko, dziewczynka, kilkulatka leży w łóżeczku chora, z jej ust wydobywa się wi/b/rujący dymek.

Obudził mnie silny ból głowy w czole.