Połamany czas

Okiem widziane przestrzenie leśne, pośród nich słabe drogi. Pojawiamy się tam w grupie, kilka dużych ciężarowych samochodów, z przyczepami mieszkalnymi. Robimy przystanek, aby się zastanowić gdzie i jak się skryć przed nocą.
Ktoś przez nieuwagę albo z przyzwyczajenia nie zamknął okna. Usiłuje wedrzeć się tędy jakiś prymitywny gadzi potworek, wydający dziwne nachalne dźwięki, na szczęście niezbyt drapieżny. Udaje się nam go wypchnąć i zamknąć okno. Czuć niebezpieczeństwo. Znajdujemy się w gadziej erze, gdzieś tam po lasach grasują duże i mniejsze krwiożercze dinozaury.
Niedaleko już do zachodu słońca. Pojawiają się z naprzeciwka inne samochody podobne do naszych, w tym jeden długi, załadowany ludźmi TIR. Są wśród nich też tacy, którzy zbiegli w prymitywniejszy sposób. Jadąc na skleconych domowym sposobem drewnianych wozach, wozo-saniach. Na takim jednym leży chora kobieta.
Niebezpieczeństwo narasta, czai się w lesie. Nie możemy jej pomóc, zabrać jej, leczyć. Przy ucieczce spada z platformy, na której leżała, pociągnięta nagle przez zwierzę pociągowe. Nie wychodzimy z naszego pojazdu, tylko patrzymy, choć to rani nam serce do głębi.
W tym świecie panują gadzie prawa, okrutne i ostateczne. Cały czas myślę, że znaleźliśmy się tam wprost z naszego czasu, jakby świat się połamał na różne odcinki i my znaleźliśmy się akurat tysiące lub miliony lat wstecz, tak jak staliśmy, nieprzygotowani i musimy sobie poradzić, naprawdę nikt i nic nas nie ochroni.

Alternatywa

Okiem Obserwatora widzę wyświetlane mi obrazy z przyszłości. Emocje wiedzą, że ci z przyszłości nawiązują kontakt, bo chcą koniecznie to przekazać teraz tutaj.
Zbyt szybko, aby wszystko zapamiętać.
Zaczęło się od postulatów oficjalnych i proklamacji słanych z wielu krajów, pisane były różnymi alfabetami, także azjatyckimi, i czytane z lewa lub z prawa. Podpisane przez wiele ważnych autorytarnych osobistości, bardzo zaniepokojonych. Postulowano rozdział praw między ludźmi, którzy zachowali ludzkie geny i tymi, którzy weszli w cyborgizację. Ludzie domagali się uszanowania. Jednak cyborgizacja postępowała jak zaraza.
Rodziły się wstrętne potworki. Jeden maleńki wybełkotał szczekliwo-mechanicznym głosikiem, „to pekełko jest”. Dzieci były uszkodzone. Jedne niewrażliwe i okrutne, drugie pogardzane i bite. Ludzie zorientowali się, ale było już dla nich za późno. Mnożyły się hybrydy, bezpłciowe lub obupłciowe, ludzie byli porywani i używani do rozmnażania.
Niektóre cyborgi wyglądały w zasadzie jak ludzie, podszywały się pod nich, ale miały w sobie coś wstrętnego, obleśnego, egoistycznego, niemoralnego i nieludzkiego. Doszło w końcu do zabijania ich jak panoszących się insektów. W koniecznej samoobronie. Nie mieli siły fizycznej, byli puści, jak delikatny mechanizm opakowany skórą, wystarczyło ich kopnąć, zgnieść jak purchawkę, uchodziła z nich aktywność. Ich porządek szybko podupadł i upadł.

Wyjść po angielsku

Po obejrzeniu ze wzruszeniem (przeciwnym do czczych wrażeń, które pozostawia najnowsza amazońska wersja serialowa historii) wszystkich 3 części „Władcy Pierścieni” oraz wysłuchaniu wywiadu z Januszem Bieszkiem o kronikach lechickich – przyszło.
Wikipedia: Królestwo Rohanu leżało w stepowej krainie, gdzie dominowała bujna, wysoka trawa, w niektórych miejscach było wiele łąk, stawów i sitowi… Nazywano je królestwem koni.
W filmie Petera Jacksona król Rohanu nosi płowy wąs ukraiński, a budynki mają coś delikatnie ruskiego, nie pomijając zimnego klimatu. I przyszło w nocy widzenie. Nie na darmo tak od razu popularne wśród Ukraińców zrobiło się przezywanie napastników ze wschodu orkami.
Wyświetliły się zmieniające się liczne twarze nader sumiastych i wąsatych na wszelkie sposoby Sarmatów, królów naszych przodków, z minami i wzrokiem nie do opowiedzenia. Oto prawdziwy Rohan Tolkienowski. Jego historia została stworzona po angielsku (w duchu angielskim) na bazie podań i mitów z czasów wieży Babel, których akcja działa się poza wyspą.

Ponadto znajomi związani zainteresowaniami i życiem z Anglią w rozmowach wciągają mnie dalej w temat. Tyczący się pogrzebu królowej i niejasności, jakie wynikają dla astrologa, gdy zaczyna próbować badać sprawy.
Nocne hipnagogi: ludzie robiący eksperymenty genetyczne, wkładali w głowę delikwentom czarnego wija, dzieciom, ten rósł, najczęściej musieli go wyrzucać, zaszczepiać komu innemu, inaczej, aż powstał mutant, człowieko-wąż, tułów ludzki z szyją i głową czarnego węża.
Mignęła mi też w umyśle wielka skrzynia emanująca uśmiechem królowej, w kolorach posrebrzanych i mieniących się, wynoszona skośnie z mojej kuchni do przedsionka, który prowadzi do sieni, i i dopiero do wyjścia. Czyli brakujące 2 jednostki czasowe do ostatecznego odprowadzenia, tj. spotkania się sygnifikatora osobistego z władcą śmierci w kwadraturowym aspekcie, na które wskazuje solariusz tegoroczny królowej byłyby rzeczywiście jeszcze przed nią?

Prawie wojna

Obudziła mnie piosenka śpiewana nieokreślonym ale młodym głosem na zewnątrz, jakby ktoś szedł drogą i śpiewał. „Będzie prawie wojna, będzie prawie wojna, dojdzie aż do Berlina”… lub coś tak. Śpiewający kojarzy mi się teraz z młodym wystraszonym żołnierzem rosyjskim, który trafił do ukraińskiej niewoli, wywiad z którym obejrzałam wczoraj.
Dalej szedł sen, w którym opowiedziałam komuś tekst tej piosenki usłyszanej we śnie, było to w sali szkolnej. Podniosło to moją rangę wśród kursantów, bo ktoś ze zwierzchnich wziął ją na poważnie. Łapałam maleńkie rybki wypływające z wody pomiędzy dwiema szybami w uchylonym oknie klasy. Były maleńkie, żółte i jasnobure, ale było ich na tyle dużo, że mogliśmy już coś przekąsić.

Kotek

Przed otwartymi drzwiami do kurnika w oborze słyszę głosy swoich młodych ptasząt z jej głębi. Układają się w ludzkie słowa. Kurczaki śpiewają pioseneczkę! Niestety, słowa zapomniałam po wyjściu ze snu. Zdziwiona mówię o tym domowniczce (z lewej strony, niewidzialna), po czym znajduję się na swoim podwórku w rodzinnej miejscowości przed domem, porą wieczorową.
Widzę nagle jak z końca działki od – na jawie – wschodniej strony (na ekranie to lewy górny róg) wystrzeliwuje dość gruby czerwony promień i łagodnym łukiem kieruje się w stronę okna mojego dawnego pokoju na parterze (na ekranie po prawej). Zdumiona oceniam sytuację jako atak czegoś niepojętego i potencjalnie groźnego, może to klątwa energetyczna albo co.
Wbiegam do domu (ciągle wraz z odczuwaną przy sobie domowniczką) i każę ukryć się wszystkim tak, aby nikt nie zobaczył nas z okien. Kucamy, ja zerkam ostrożnie powyżej i sprawdzam.
Promień wystrzelił po raz kolejny i opadającym łukiem, tempem nie nazbyt szybkim ale też niezbyt wolnym, pojawił się za szybą okna pokoju. Postanawiam mu się przyjrzeć i trochę ryzykuję namierzenie. „Czubek” owej czerwonej linii wydaje się błyskać jakimiś drobnymi rysami, jakby kończył się główką albo twarzyczką. Opada na parapet zewnętrzny, skrywam się, a po chwili znów wychylam.
Czerwony łuk znikł, za to po wewnętrznej stronie zamkniętego okna, na parapecie coś się rusza za firanką. Odgarniam zasłonę. Maleńki kotek! Tak mały, że daje się zmieścić we wnętrzu dłoni, ale już widzący i samodzielny, w biało-bure łatki. Wykrzykuję zdumiona i zachwycona: To Maciuś podrzucił mi zastępcę! To był Maciuś!
I znów znajduję się na swoim obecnym podwórzu wiejskim. Przejście błyskawiczne. Obory nie ma, w jej miejsce jest droga polna pośród pól (na jawie zupełnie inne okoliczności) wiodąca na wschód (po prawej stronie ekranu). Wjeżdża nią gwałtownie w mój obszar osobowy samochód i zatrzymuje się. Wysiada Zięba, wygląda na zaniepokojoną. Opowiadam jej wciąż podniecona o cudzie podrzucenia mi kotka, którym czuję się zobowiązana zaopiekować. I że to jakaś niezwykła interwencja międzywymiarowa. Ona każe nam szybko wsiadać do samochodu, wyjeżdżamy stąd natychmiast, przekonane jej poważną miną.
Ruszamy drogą tam, skąd przyjechała. Siedzimy obie na tylnym siedzeniu, Zięba zaś na przednim w miejscu przy kierowcy, którego nie ma! Do tego obrócona twarzą do nas i plecami do toru jazdy! Samochód sam jedzie. Wychylam się na boki, aby sprawdzić, czy trzyma się prawidłowo drogi, ale tak, nie ma żadnego problemu.
Zaraz odnajdujemy się wszystkie trzy w pokoju jakiegoś nieznajomego mi w rzeczywistości mężczyzny. W średnim wieku, jego oczy lekko błyszczą, a ciało – w mojej wyobraźni? – wydaje się całe napełnione suszem zielarskim. Zioła służą wzmocnieniu tarczycy? Zielarz mówi: NIE PORADZICIE SOBIE SAME…

Zabrano

Nauczano mnie. Zbliżył się z naprzeciwka, z środka ekranu, wyłoniwszy się z wieczornego cienia młodzieniec szczupłej budowy, delikatny, w czarnej koszuli i nieco jaśniejszych spodniach, nadzwyczaj poważny, wrażliwy, świadomy. Był specem od szamaństwa. Stwierdził, że naszych przodków chroniła przed klątwą (jak mniemam wyjątkowej nacji) świńska kiełbasa i jedzenie świniny. Zobaczyłam takiego kogoś obwieszonego na całym nagim torsie okrągłymi plasterkami kiełbasy, niczym osłoniętego „kolczugą”. „Teraz pozwoliliście, aby i to wam zabrano…”.