Szczurza ścieżka

Bez intencji. Hipnagogi: zóm na czarny kosmaty wir, z bliska to szczur. A więc podstęp.
Pstryk.
Obraz pomniejszony, z odległości, patrzę na dziecko, dziewczynka, stoi jakby na coś czekając przed dużym gmachem publicznym, tupie nóżką. Nagle ucieka w moim kierunku w panice, zamienia się w staruszkę, mężczyznę, kobietę, różne osoby, każda ucieka. W tle ów cienisty wielki budynek. Na koniec biegnąca dziewczyna w płaszczu, przystaje w bezpiecznym miejscu, rozgląda się i rozpina płaszcz, ma dużo świecących plamek na sobie.
Pstryk.
Grupka dzieci na schodach gdzieś w mieście, może 7-8 letnich. Chłopiec w krótkich spodenkach, o zbyt tłustych nogach poznaczonych jakimś uczuleniem i zmianami skórnymi, pochyla się. Jedna z dziewczynek częściowo zdziwiona, częściowo ubawiona wącha jego tyłek. Inna, chyba jego siostra podciera go dyskretnie. Chyba nie robi tego pierwszy raz. Czyli chłopiec mimo wieku szkolnego załatwia się w majtki, zapewne jest autykiem. Efekt współczesnej medycyny.
Pstryk.
Kapliczka, wąska, wysoka, ze spadzistym daszkiem, z drzwiczkami oszklonymi, widać kwiaty wewnątrz przed obrazem Maryi. Rzeźbione szkło jest zaparowane, ale drzwiczki się uchylają. Jakiś mężczyzna stojący w pobliżu (którego nie widać) mówi do kogoś: Jeśli się zaszczepiłeś to już nie żyjesz…
Pstryk.
Oglądamy mały plastikowy przedmiot, którym bawiło się niedawno zmarłe dziecko, dostało go w prezencie. Nie wiem do czego służy, ma okrągłe wieczko i zasobnik wewnątrz naładowany piaskiem. Otwieramy, oglądamy próbując odgadnąć przeznaczenie. Mówię: Gdyby zamiast tego piasku wstawić tu bateryjkę i jeszcze jakiś program, to mogłoby zadziałać jako przekaźnik albo odbiornik. Na razie to tylko obudowa.
Pstryk.
Jadę przez miasto w małym dziecinnym elektrycznym samochodziku na baterie. Zręcznie omijam wszelkie przeszkody i ludzi. Chwilę przyglądam się jakiejś kobiecie przy stoisku ulicznym, młoda, ubrana w koronkową [!] białą bluzkę, a widać, że jej chłodno, może się przeziębić. Myślę, że ona myśli, iż nic jej nie będzie. Tymczasem byle katar może ją teraz zabić.
Pstryk.
Przystaję na chwilę, bo coś mnie zastanawia w moim sprytnym pojeździe. Słyszę głos. Odkrywam z lewego boku małą rączkę, to chyba radio mi wmontowali, ma służyć do uprzyjemnienia jazdy, jak sądzę. Zostawiam jak jest. Wjeżdżam owym samochodzikiem do budynku w remoncie. Przychodzi mi do głowy myśl, że przecież to pojazd na baterie i co zrobię, gdy mi stanie na środku miasta? Albo się popsuje? Ale na razie jeździ, co tam, przestaję się martwić. Przejeżdżam przez dużą pustą salę w budynku, mijam jakiegoś zdziwionego strażnika i wjeżdżam do dwóch ostatnich pokojów, chcąc tam brawurowo wykręcić i wrócić na ulicę. Ale co to? Podłoga dopiero co została wylana świeżym betonem, strażnik nie zdążył mnie ostrzec. Wpadam w poślizg i wylatuję ze swojego pojazdu upadając w śliską gęstą breję. Na wylewce oczywiście zostają świeże ślady, trzeba będzie szlifować wszystko od nowa, a jak to wykonać bez wchodzenia i robienia nowych śladów?

Zaglądy i przejścia

Poprzedniej nocy we śnie filtrowaliśmy z Fiedką wodę przepuszczając ją przez czarną próchniczą żyzną glebę w plastikowym pojemniczku. I pijąc ją później prosto z tej mokrej ziemi przez rurkę.
W hipnagogach wiele po kolei obrazów osób z obciętą lub też pustą górną częścią głowy, dekielkiem z szyszynką, ilustracja podłączenia do zbiorowego umysłu? unifikacji?

Dzisiejszej jako małe dziecko wsiadam z matką do pociągu. Odprowadza nas na peron i do wagonu klaun w biało czerwono niebieskim ubraniu pajaca. Kiedy pociąg rusza widzę jeszcze, jak jego strój arlekina zmienia się na czarny w białe kropki i taki podchodzi do jakiegoś oczekującego pasażera siedzącego na ławce. Pociąg przyspiesza, zmienia się poziom torów na nieco niższy, jakbyśmy wjeżdżali w jakiś tunel. Zaniepokojona pytam dziecinnym głosem:
-Mamo, dokąd jedziemy?
I budzę się z myślą, że to ważne.

Hipnagog: gliniany dzban przechyla się i leje się z niego czysta woda do większego zbiornika. Obraz ery Wodnika.
Pstryk.
Jadę z tyłu samochodem prowadzonym przez dojrzałą kobietę o dużej twarzy. Prowadząc i rozmawiając odwraca się co chwila ku mnie. Mówi po polsku z amerykańskim akcentem, wtrącając angielskie słowa. Ma na imię Suzy. Z rozmowy wynika, że pracowała długo dla rządu amerykańskiego w jakiejś agencji rozwoju, przyjechała tu z ekipą na „wschodnią zieloną granicę” z jakimiś ich planami, ale z powodów, których mi nie objaśnia, zerwała z przeszłością i pragnie już teraz poznawać ten obszar sama. Zresztą jest w wieku emerytalnym. Jestem podejrzliwa co do tej jej intencji wejścia w tutejszość, bo czemu miałoby to służyć?
Pstryk.
Widzę głowę dziewczyny, twarz (myśl, że to ja), pod jej lewym okiem pojawia się czarna plama, zakrywa pół twarzy, w końcu okala całą głowę pozostawiając tylko niewielką białą przestrzeń wokół oczu, nad nosem. Ilustracja zdolności jasno-widzenia.
Pstryk.
Pokazują mi miejsce, gdzie pracują reżyserowie świata. To duża sala z wielkim ekranem na ścianie, na którym wyświetla się filmy lub ich projekty. Na sali dwa może trzy rzędy stolików, przy których stoją, krążą lub siedzą w różnych pozach jacyś ludzie. Kilku, może kilkunastu.
Pstryk.
Stoję w grupie wspólnoty wpatrzonej w wejście do jaskini, do której właśnie wkroczyła jakaś kobieta, ktoś jak Suzy, ale młodsza. Przy jaskini widzę przez chwilę w powiększeniu ów gliniany dzban i wielką czystą wodę, jakby morze, z którego wyłaniają się czasem głowy prastarych zwierząt, niegroźnych, fascynujących (rodzaj hipopotamów). O! wychodzi, pilnie ją oglądamy. Ma gołe stopy (a chyba weszła w butach), które przez chwilę wydają się mieć małpie palce, a może to są dłonie zamiast stóp, zmieniają się szybko w stopy, myślę, że to deformacje zamiany góra-dół przy przekraczaniu górnej granicy światów, przejściowe. Podnoszę wzrok, ale tak jakbym nie śmiała spojrzeć na jej twarz. Skupiam się na tułowiu omotanym w jakieś materie czy niejednolity strój.
Ludzie obok zadają pytania. Jak tam jest. I z nich wnioskuję, że wysłali swoją przedstawicielkę przez czas i przestrzeń, aby znaleźć lekarstwo na coś, co ich trapi. Co do lekarstwa nie pamiętam odpowiedzi. Opowiedziała jednak, że „oni tam są już zupełnie inni, ale zachowali płeć i potrzebę seksu”.
Pstryk.
Jestem w sali pełnej ludzi, odwiedzam świat przyszły. Są reprezentanci różnych kultur. Nawet w rogu wśród innych siedzi dojrzała nieco korpulentna tutejsza kobieta i śpiewa ładnym, choć niezbyt donośnym głosem jakąś ludową czastuszkę po swojomu.
Pstryk.
Na placu jarmarcznym przy domu kultury rozmawiam z wysokim dużym mężczyzną, pewnie z dawnej ekipy Suzy. Nie dość, że sporo wyższy ode mnie to jeszcze pewny siebie, elokwentny, inteligentny, otwarty. Mówi z lekko wyczuwalną kpiną: I wy macie zamiar do końca świata w tym trwać? Ma chyba na myśli tę swojską prostą ludową kulturę i sposób życia. Czuję się przy nim nietęgo i jeszcze kucam przed nim, aby siebie pomniejszyć, a uwyraźnić mu jego wyższość nade mną.

Domowniczka rano: Miałam sen! Nasza obora zaczęła się sypać ze starości i zapadać na rogach, bardzo już spróchniałych. Nagle zjawiła się jakaś tutejsza ekipa fachowców i wszystko szybko naprawili i doprowadzili do używalności.

Krążące cienie

Hipnagogi, prędkie, częściowo zamazane. Znać było w nich napięcie, pośpiech i determinację, aby dojść celu. Pojawiały się jedna po drugiej twarze leżących ludzi, różnych ras i autoramentów; brodatego siwego starca (skojarzenie z Żydem), kobiet, dzieci, młodych ludzi, staruszek, był wśród nich także Murzyn. Coś na nich testowano, bo wszyscy byli chorzy, wokół ich głów krążyły mniejsze i większe cienie, czarne i brunatne, zapewne obrazy atakującej choroby, w końcu zaczęły odpuszczać. Na koniec pojawiły się zdeformowane ilustracyjne postaci, miałam wrażenie, że wspomagających znajomych pani profesor, przedstawiających jej dotychczasowe doświadczenia. Stara kobieta z wykrzywionymi stopami siedząca na wózku. Stary człowiek z głupawą miną z dziurką w czaszce blisko czubka głowy (badania na szyszynce?). Ktoś leżący na brzuchu, wkłada mu się coś jak wiertło w podstawę czaszki. Ten zestaw obrazów wszedł w sen, w którym osobą koordynującą doświadczenia i leczenie była owa starsza uczona i jakieś młodsze zdecydowane lekarki koło niej. Sen trwał długo, był dość zawiły i poruszał emocje. Napełnił mnie nadzieją, że jednak coś się dzieje dobrego w cieniu pozorów.

Krople z nieba

Jesteśmy atakowani sprzecznymi informacjami, doniesieniami, opiniami, statystykami. Ludzie zaczynają się szybko dzielić i polaryzować na wrogich sobie stronników i przeciwników różnych metod rozwiązań kryzysu. Który niejako spadł z nieba. Ta wrogość jest niepokojąca ale i nieuchronna.

Popularni zrobili się jasnowidzący, wróżbici i astrologowie. I to zrozumiałe, jeśli nauka cedzi prawdę i uzależnia swoje opinie od koncernów i mediów głównego nurtu. A w rządzie zasiadają osoby przekupne, zapatrzone w siebie i zależne od nie wiadomo kogo i czego. Co widać i czuć na odległość, i nie trzeba być do tego widzącym.

Myślę, że wielu ludzi coś przeczuwa i niepokój narasta także i stąd. Każdy z nas śni przecież.

Sławione obecnie w mediach wirusy zwidywały mi się jako krople spadające z nieba już ponad 20 lat temu. Dlatego mój pierwszy blog z wizjami w internecie założony około 2003 roku nosił nazwę „Krople niebieskie”. Miałam sny apokaliptyczne, w których szczepienia grały wielką rolę. Trudną do określenia, na dobre czy złe. Duży fragment zapisu tych snów i wizji znajduje się na teraźniejszym moim blogu Transwizjon.

Najważniejsza informacja wydaje mi się podana w pewnym wielowymiarowym przeżyciu z nocy 12 marca 1999 roku, gdy pojawił się mój (nieżyjący już wtedy) ojciec, lekarz z zawodu i szłam z nim za rękę jako mała dziewczynka ulicą naszego powiatowego miasta. W pewnym momencie pojawiło się coś szybko rosnącego na niebie, jak ciemna bezkształtna chmura, co było nieskończenie wściekłe, ponure, złe i świadome, wystawały z niej kończyny, dłonie, jak w opisie JB sennego obrazu nadduszy, lecz to była wspólna świadomość czegoś, co kojarzy mi się jedynie z powiedzeniem: „A imię moje Legion”. I ze Starymi Bogami Lovecrafta. Ojciec zatrzymał się i kazał mi się nie ruszać. Mnie „to” jednak zdołało dopaść przy wybudzaniu się, ręka zrobiła mi zastrzyk w podstawę czaszki, potwornie bolesny. Ból odczuwałam na jawie jeszcze kilka dni, a potem sporadycznie się odzywał przez kilka lat, tak to było sugestywne. Nie rozumiałam dlaczego nie można, choć wiedziałam, że dotyczy to gadziego pnia mózgu, ale teraz już wiem. I wy wiecie.

Kiedy jeszcze nie było pandemii na początku 20 roku znów mi się zwidziały krople z nieba, spytałam co to, głos śnienia odpowiedział: Niebezpiecznie. I szło o zarazę, jak się okazało (którą też widziałam, jak się mnoży, czego dowodem są zapisy na tym blogu). Ale następnej nocy ujrzałam ciemnoniebieskie/granatowe krople z nieba. I już bez pytania głos powiedział: śmiertelne. I wiem, że po tej pandemii przyjdzie coś gorszego i nieuleczalnego. Choć widuję od dawna także chorujące i zarażające wirusem dzieci oraz młodych ludzi z krwotokami z nosa i z ust czyli mutacje wirusa, jakoś podobniejące do gorączki krwotocznej czy posocznicy. Lub efekty mnożących się innych odpornych wirusów i bakterii. Przyszedł w końcu czas Wodnika, jemu przynależą mutacje, hybrydy, pleśnie, wiatry i morowe powietrze. Rzeczy oczywiście rozgrywać się będą w ciągu lat, moim zdaniem kilkunastu, a nie zaraz-natychmiast.

I jeszcze: Nostradamus nazywa tę następną chorobę „chorobą nieznaną”. Podobnie mówił Sławik Kraszennikow. To ona ma sprawić spustoszenie miast i rejonów głównie południa. Proszę zrozumieć, nie chodzi mi o to, żeby kogoś wystraszyć, a tylko żeby włączyć myślenie i rozróżnianie wartości. Bo to się może komuś przydać w nadchodzących czasach.
Nostradamus użył też anagramu Modone Fulcy w Liście do Króla [H95], gdy zapowiada przyjście antychrysta, co niejako powtórzył w czterowierszu 6.73 podobnym anagramem Moderne, Medene lub Modene. W czym dawniej odczytywano ukrytą nazwę Modeny, miasta włoskiego, jednak teraz już można łatwo rozpoznać nazwę firmy Moderna oraz wyrazy „medyczna modyfikacja RNA”. Fulcy to anagram Lucyf i już wiemy co to lucyferaza i do czego może służyć. Nostradamus tych oznaczonych „odrażającymi znamionami” (czterowiersz 2.20) nazywał w almanachach „wrogami publicznymi”, bo będą – jak mówił Sławik Kraszennikow – widoczni dzięki świecącym znakom na ciele.

I tyle mam do powiedzenia od siebie w temacie szczepień wmuszanych nam odgórnie jako jedyne skuteczne lekarstwo na wirusa. Być może dobre siły zrobiły dowcip z amantadyną, aby dać nam możliwość rozpoznania i zastanowienia się nad tym, do czego prze władza, a raczej to coś, co nią w dużej mierze steruje przy pomocy fałszu i przekupstwa.

Barania karma

Kozłobicie. Odprowadziłam, jak zawsze.
Intencje: co kryje się w tym lęku, który męczy mnie od dość dawna? I: gdzie poszedł Baran? Tylko proszę o prawdę, nie chcę się łudzić.

Długo męczył mnie nerw, zastosowałam więc przyglądanie się sobie. Poprosiłam kaskadę o wyrównanie drogi łączącej z Bogiem i pomoc w uspokojeniu się. Pobłogosławiłam swoje ciało. Oddychałam.

Krótki sen: jestem w jakimś zaludnionym przyciemnionym pomieszczeniu, decyduję się wyjść, mijam po prawej swojej stronie róg pokoju, w którym stoją może trzy osoby. Jedna jest odwrócona tyłem, w czarnym płaszczu z wysokim kołnierzem, jakiego się już dawno nie nosi i kątem oka dostrzegam, że płaszcz jest obsypany białym prochem. To szczupły, dość wysoki mężczyzna, jego włosy też są zaprószone. Nie chcę go widzieć, myślę, że nie ciekawi mnie już to, ale wiem, że on nie żyje. To trup! Wykopany z grobu. Stojący. Jednak on się odwraca ku mnie. Widzę zabrudzoną ziemią twarz zmarłego, rysy napuchnięte. Budzi mnie myśl, że to Sapieha! Jego przecież ekshumowano 2 razy.

Hipnagog: leżący świetlisty duży szkielet raczej ludzkiej istoty, jakiś fragment z czaszki, chyba ząb unosi się nad nim wydobyty niewidzialną siłą, zómuję, otwiera się ilustrowana przestrzeń jak pod mikroskopem, wszystko w tym zębie drga, rusza się, transmutuje, bo nie są to substancje żywe. Czuję w ciele fizycznym mrowienie w okolicach brzucha.

Hipnagog: łukowata brama, za nią zgromadzone jak na starcie do wyścigu różne ryby. Gotowe do wyjścia z gry dusze. Pstryk. Prujący po powierzchni niebieskiego morza pociąg, z lewego górnego rogu Ekranu skrętem ku środkowi i Oku, którym patrzę.

No, a Baran? Co z nim? Patrzę okiem na łby wielkich afrykańskich bawołów stojących spokojnie blisko siebie w dużym stadzie. Po mojej lewej rośnie chyba palma, wiem, że jest, ale nie widzę. Za to widzę zwieszające się ku dołowi jedna po drugiej wdrapujące się do góry nogi szczupłego Murzyna.

Pytanie odpowiedź

Po usłyszeniu wiadomości o tym, że w Chinach stworzono embrion hybrydy małpio-ludzkiej.

Hipnagogi: mała małpka z płaczliwym wyrazem twarzy sięga rękami do kobiety, o urodzie celebrytki, która ją tuli i czule całuje. Pstryk. Małpka leży, jej prawa szczuplutka łapka jest owinięta, podają jej coś przez rurkę. Pstryk. Małpka leży, koło niej wiele kuleczek, może to tabletki.

Po obejrzeniu opowieści Jasnowidzki o aurze Billa Strzykawki zaciekawiło mnie kim jest i czy to prawda.

Hipnagogi: patrzę na głowę mężczyzny od tyłu, nie ma czubka, do środka czaszki prowadzi rodzaj krateru, nad którym unosi się czarny strzępek. Pstryk. Głowa i tors metalicznego androida, w głowie siedzi zielona żabka. Pstryk. Ktoś lub coś wspina się mozolnie po wysokiej drabinie. Skojarzenie z syreną, miało jedną rybią kończynę. [Rybony?]

Contre-garder

Intencja: Czy jest prawdą to, co opowiadała Jasnowidzka na temat oddziaływania przeciw-ochrony na kontakt serca z duszą?

Dopiero nad ranem śniłam obrazami z wyższego poziomu. Jako młody chłopak wędrowałam z matką, tocząc wózek z wiktuałami, spotykaliśmy jakieś osoby pracujące w biurach i urzędach, wobec których zachowywaliśmy dziwny dystans. Potem rozmawiałam z tym chłopcem jako ktoś jak ja, puszczając mu ściągnięte z sieci i umieszczone na stronie filmy animowane z dawnych lat lub zagranicy, wartościowe a już trudne do zdobycia.
Pokazywał mi na ekranie tabletu zdjęcia Ziemi, dziwne, częściowo zachmurzone połacie globu. Zgadywałam uruchamiając wyobraźnię. W mgielnych chmurach rozpoznałam kształt orła zwieszającego swoje dwa skrzydła z północy ku dołowi, jakby chroniąc obszar Europy. I jeszcze dziura w chmurach poniżej ukazała dużą przestrzeń czystej wody usianą drobnymi białymi kwiatami, przybrawszy kształt serca.
Potem obserwowałam rozmawiających mężczyzn, patrząc zwłaszcza na jednego z nich. Śmiał się, żartował. O, to człowiek! Pomyślałam, a nagle w trakcie rozmowy coś uderzyło go w oczy, niewidzialnego, z powietrzem, widziałam to jako ciemnoniebieską drgającą falę energii tworzącą coś jak opaskę na oczach, i już momentalnie zmienił charakter.
Słyszałam liczne głosy z mediów, telewizji, radia, osób znanych, dziennikarzy, publicystów, celebrytów rzucających na siebie nawzajem krytyki i oskarżenia tonem zjadliwym, językiem pełnym nienawiści i złośliwości, nie wstydząc się ordynarnych przekleństw. Jak stado ludzkich zwierząt. Napełniło mnie to zalęknieniem i smutkiem jakiegoś szczególnego opuszczenia.

Nowe pędy

Intencja: kaskado ulepszaj mnie jak uważasz najlepiej.

Hipnagog: Pojawia się przede mną pudełko, białe, wysuwa się ku mnie z jakiegoś ciemnego wora i otwiera. O, przesyłka! Zaraz widzę świetlistą postać człowieka, to szczupły nagi łysy humanoid bez indywidualnych rysów twarzy. Za jego plecami znajduje się inny, pociemniały, chudszy i wybiedzony, obejmuje go od tyłu, potem zamienia w ciemną plamę. Coś jasnemu robią z głową. Przesuwają dużą płaszczyznę, która przecina jego głowę oddzielając tylną gadzią część pnia mózgowego od płatów czołowych i głównego mózgu. Manipulują w tylnej części. Włączają ją do kontaktu! Potem uruchamiają jakieś inne porty i przyłącza, człowiek ma teraz na karku kilka widocznych „guziczków” jak cyborg. Cały czas widzę koło niego niedużego czarnego węża z trójkątną głową, który krąży wokół torsu i szyi, ale nie może dostać się wyżej.

Wchodzę schodkami do niskiego budynku, w którym mieszka bądź pracuje JB. Pomieszczenia są oszklone, znajduję go w jednym z gabinetowych pokoi. Siedzi przy włączonym telewizorze, na którym leci jakaś audycja ucząca jasnowidzenia we śnie. Zaczynam mu opowiadać wizję sprzed chwili, z wnioskiem, że „coś już robią z człowiekiem”, ale boję się o tym pisać w internecie, trzeba może znaleźć inny sposób. Pokazuje mi gazetowe pismo, pojedyncze strony nie związane ze sobą drukowane w większości na kalkowym papierze, w którym się udziela artykułami wraz z jakimś lubelskim księdzem. Dostaję propozycję, aby tam coś napisać. Myślę, że to dobra myśl, o ile ktoś się zajmie fachowo dystrybucją.
Pojawia się Paweł. Wypijam sok z jagód w plastikowym pojemniczku, który przyniósł ze sobą i postawił na biurku. To jakiś rodzaj dopalacza, na dnie zostają ze dwie zgniecione jagody. I opowiadam dalej, że „Bóg do mnie zaczyna gadać”, co obaj panowie przyjmują w wieloznacznym milczeniu, więc dodaję: „Bardzo długo w tym siedzę i wiem co mówię”. JB uprawia jakieś kwiaty i rośliny doniczkowe, które mu się nadzwyczajnie mnożą i wypuszczają nowe pędy, on znajduje im nowe doniczki i rozsadza, ale brak już miejsca, pędy wychodzą na hol budynku i schody. Trzeba je uważnie omijać, aby nie rozdeptać.
JB niepostrzeżenie znika w kącie swego gabinetu, może wyszedł przez okno, więc stwierdzam, że już sobie pójdę. Wchodzę schodami w górę i zauważam, że nie tędy droga, zawracam i wychodzę całkiem innym wyjściem, niż weszłam. Mam nadzieję jednak, że kierunki się nie zmieniły i trafię jakoś na dworzec.
Małe ciasne uliczki lubelskie są zabudowane solidnymi budynkami prywatnymi i publicznymi z czerwonej surowej cegły. Wysokie grube lite mury odgradzają posiadłość od posiadłości. Przede mną po drugiej stronie ulicy nieduży kościół, otoczony solidnym obmurowaniem, także ze świeżej cegły. Słychać odprawiane nabożeństwo, ludzie śpiewają we wnętrzu. W obrębie dziedzińca stoi przy kościele ogromny, prymitywnie obrobiony menhir, wysoki jak kościelna wieża, w kształcie maczugi.
Rozglądam się za przechodniami, żeby spytać o drogę na dworzec, ale niewielu ich i zaraz znikają, nim do nich się zbliżę. Obserwuję małego niedźwiadka bawiącego się na wysokim murze posiadłości. Po chwili po swojej lewej widzę wielką niedźwiedzicę, która rozszarpuje kogoś w sutannie na ulicy z prawej strony. Sen się rozmywa, budzę się.

Hipnagog: przed moim domem w ogródku rośnie młode drzewko, jeszcze gołe, bez liści i kwiatów, pojawia się prawie niewidoczna mgielna chmurka i wiruje wokół niego.