Oprysk

Leżę w grupie wielu osób, raczej młodych i dzieci pod rozciągniętym nad polowymi pryczami daszkiem z nieprzemakalnego materiału w jasnoniebieskim kolorze. Jest kilka takich obozowych namiotów wokół, a także budynki gospodarcze wokół. Dalej las. Budzę się o poranku, czuję spokój i zadowolenie, siadam na pryczy i rozglądam się. Widzę swoje nogi, szczupłe i długie, inne niż w rzeczywistości.
Obozowe dzieci już zaczęły swoje zabawy wokół małego dziecinnego namiociku nieco dalej, chowają się w krzakach, ganiają, dokazują. Gdy nagle nadlatuje nisko śmigłowiec. Przelatuje nad nami tuż tuż rozsiewając jakiś proszek czy gaz. Częściowo to coś dostało się pod nasz daszek, niezasłonięty z obu końców. Pocieszam się, że jak oprysk wszedł to i pójdzie szybko. Wyglądam na dzieci, zwołuję je, bo czuć niebezpieczeństwo. Myślę o ochronie Bożej, o modlitwie.
Tymczasem po przelocie wiertalota z pobliskiego lasu wysuwają się jakieś pojedyncze postaci ludzkie. Grupka kilku, kilkunastu osób, pochylonych, czujnych, nieśmiało posuwają się do przodu ku nam, chyląc się za każdym krzaczkiem czy kępą traw. Uchodźcy, z prośbą o wsparcie!

Korzenie

Drzewo owocowe, nieduże, skromne i całkiem młode, które jakaś kobieta posadziła w swoim przydomowym ogrodzie, sięga korzeniami 12 tysięcy metrów i zasobów wód siarkowych/siarczanych, które na tej głębokości płyną. Przez to jest naprawdę niezwykłe. Ma liście czteropłatkowe, podobne do klonowych, ale wychodzące po cztery z jednego ogonka. Całe koloru brązowej czerwieni. Czuję się z nim jakoś głęboko wewnętrznie związana. Stoję przed nim i wyciągam otwartą dłoń ku jednej takiej ulistnionej gałązce, jak przybicie piątki.

Na dachu

Siedzę na dachu, kopertowym wysokiego budynku, jakby klasztornego. Ukrywam się. Ale pomaga mi wielki pies, który jest tu ze mną. Przypomina z ruchów i dwunożnej postawy prostego dobrego i wiernego człowieka. Jest zimno, wieje wiatr, widać wokół inne białe budynki wokół starodawnej murowanej zabudowy.
Ktoś jest ze mną, kogo przywołuję do siebie, bo znalazł się po drugiej lewej stronie dachu, gdzie dużo silniej wieje zimnem i jest niebezpiecznie ślisko. Zaraz kryję się po swojej prawej stronie, koło psa.
Okiem Obserwatora widzę wysokiego starego Zbigniewa Brzezińskiego pochylającego się nad leżącą na boku starszą kobietą, w szatach zakonnicy (szaro-czarnych), to chyba jakaś matka przełożona. Brzeziński znika, ale kobieta unosi tylko głowę i tułów, nie jest w stanie wstać. Widzę, że jest niewidzialnie gwałcona. Patrzy na mnie, widzi mnie, nie może nic zrobić. [Sytuacja KK].

Przyszły rok

Trans, jasnosłyszenie, w lewym uchu głosy. Treść umykała mi, ale to co zapamiętałam opowiadałam w dalszym śnie Moni i jej mężowi, idąc z nimi ulicami dużego miasta.
– We śnie głosy powiedziały mi co się wydarzy w przyszłym roku.
– Co takiego? – zapytali z ciekawością.
– Będzie dużo zamknięć i zakazów, więcej niż dotąd. Zaczną szczepić małe dzieci. Ludzie będą niezadowoleni i przestraszeni. Zaczną się zamieszki… Internet będzie służył jako arena dla agresji, której inaczej nie da się wyrazić. I jeszcze coś… nie pamiętam dokładnie… coś pojawi się z głębi ziemi, co zacznie psuć pola… jakaś dawna zaraza czy skażenie… to będzie wpływać na jakość gleby…
– Czy to będzie u nas? – zapytali.
– Na mojej gliniastej działce rodzinnej może i coś gdzieś głęboko tkwi, ale nie… nie sądzę. To gdzie indziej, ale zacznie się o tym mówić.
Płynęliśmy potem całą grupką bliskich znajomych wpław w czystym jeziorze. Nagle minął nas motorówką zadowolony z siebie i śmiejący się z pychą koleś. Wzbił pienistą falę. Ktoś z nas zamienił się w małą rybkę i zanurkował w głąb wody.

Dwa Michały

Rodzą się jednocześnie. Odprowadzam na porodówkę dwóch ojców (we śnie wcale nie ma mowy o matkach) spodziewających się synów. Pierwszy rodzi się dorodny chłopiec. Uśmiechnięty tata ogłasza zaraz, że ma na imię Michał i już zaczyna mówić! Dziecko jest nadzwyczajnie inteligentne i pojętne. Z drugim coś się opóźnia, a równe nadzieje z nim są pokładane, nawet większe. Czuć jakieś rozczarowanie, niewyrażone. Drugi ojciec jest zresztą jakiś bardziej mikry od pierwszego, smutny, chudy. Wkrótce i jego synek przychodzi na świat i uroczyście odbieramy go z porodówki, niosąc hucznie do domu.

Dziurawa matryca

Płaszczyzna złotej matrycy z charakterystycznie wibrującymi maleńkimi wzorkami zaczyna się dziurawić. W białych „dziurach” widać jakieś hieroglify, niezrozumiałe napisy, a raczej pojedyncze znaki czarną kreską, zawijaski. Przekształcają się, a na koniec zamieniają w poziomo leżący duży znak podobny do odwróconego lustrzanie piktogramu Jowisza. Albo cyfry 4 lub literki f.

[Może mieć to związek z ogólnoświatową awarią twarzoksięgi tej nocy]

Krokodyl

Wyspa, nieduża skalista, nieregularna w kształcie. Patrzę Okiem sponad niej, a raczej jej skalistego, wchodzącego w wodę skrawka podobnego do jakiegoś półwyspu otoczonego mniejszymi skałami wystającymi przy nabrzeżu. Może to więc być pomniejszony model kontynentu Europy i Półwyspu Bałkańskiego, a konkretnie Peloponezu.
Spoglądając przed siebie dostrzegam nagle falę idącą od lądu położonego po przeciwnej stronie morza w naszym kierunku. Zastanawiam się, czy zdoła dotrzeć, czy wyciszy się w jakiejś odległości.
Zwalnia i jakby nieruchomieje bardzo blisko. Czuję nagły przeszywający wnętrzności niepokój, strach. W tym miejscu coś jakby się ponad wychylało nieznacznie i jest czarne. Niczym grzbiet gigantycznego czyhającego w wodzie krokodyla.