Polsko-angielsko

Przed snem molestowała mnie koleżanka w sprawie księżnej Kate, chorującej na tajemniczą przypadłość. Patrzyłam z ciekawości w horoskopy.

W pierwszym śnie na niebie nisko nad naszym obejściem pojawiły się dziwne pojazdy. Ani śmigłowce, ani samoloty. Duże, obłe, nisko i wolno lecące w nastroju potęgi i grozy, jak gdyby penetrujące z góry obszar. Ukryłam się pod nisko pochyloną jabłonką i udało mi się doczekać, aż odleciały. Czasy się jednak zmieniły w ciągu dwóch trzech lat. Obłe „balony” pojawiały się dość często, trzeba było nauczyć się wykorzystywać ich nieobecność, aby pracować na dworze i kryć się za ich pojawieniem. W tym celu chowałam dwie blaszane szare bańki na mleko w paszarni, aby mieć je blisko w razie potrzeby. Znikły granice, trzeba było sobie samemu radzić i nie liczyć na nikogo. Pojawiali się czasem jacyś wędrowcy, panowała obawa przed napadem, ale żyło nam się w miarę spokojnie, mimo zagrożenia.
I to był sen zapewne o szybko zmieniającej się atmosferze politycznej nad Polską, Rosją i Ukrainą. Aczkolwiek także w ciągu dnia owa znajoma w rozmowie wciąż na wczorajszy temat rzuciła pytanie:
– To co mają robić niziołki takie jak my?
No, więc ów sen zawarł odpowiedź. Moje obejście robi za Polskę wobec górujących nad nią potęg światowych.

W drugim śnie wyszłam na taras i poniżej [czyli za granicą] zobaczyłam, jak jedna z kaczek z naszego stada dziobie zawzięcie drugą. Pobiła już inne. Zawołałam domowniczkę do pomocy w rozgonieniu awantury. Jedna z kaczek była nieruchoma, obawiałam się, że już padła lub zdycha, lecz wstała na nogi i dołączyła do stada. Dały się zagonić do zagródki. Ale tam znowu zaczęła się kacza rozróba. Ruszyłyśmy zrobić krwawy porządek.
A ten sen mógł dotyczyć księżnej. Oraz „wielkich pań nienawidzących się śmiertelnie” i biorących się za czuby.

Ogon lwa

Przed snem intencja pomieszana, po obejrzeniu 1 odcinka serialu The Crown: co z moimi książkami, czy je wydam i cokolwiek zarobię na tym? I co z królestwem angielskim i królem Karolem?

Szłam samotnie z lewa na prawo wzdłuż dolnego brzegu prostej niedużej rzeki płynącej z prawa na lewo o trawiastych nabrzeżach [upływ czasu życia] . Ktoś nieokreślony szedł ku mnie z naprzeciwka, mieliśmy się wyminąć.
Po drugiej stronie rzeki [brak mostu na granicy 5/6 rozdziela moje ego od zbiorowości powyżej], wzdłuż drugiego brzegu od prawej ku lewej biegły tory [linie przeznaczenia] i przejechał nimi właśnie kilkuwagonowy czarny pociąg dawnego typu, miałam wrażenie że zatrzymał się na krawędzi ekranu snu, poza moim wzrokiem. Jechała nim jakaś spora grupa młodzieży. Tuż za nim zaraz pędził następny skład, rozpędzony nie brał pod uwagę przystanku niedaleko i spojrzawszy na niego byłam pewna nadchodzącego zderzenia. I tak, doszło do katastrofy! Pociągi wpadły na siebie i roztrzaskały się, wykolejone [zmiana dotychczas używanych linii przeznaczenia dla przyszłych pokoleń].
Grupa młodych ludzi pozostała bez transportu. Tymczasowo ewakuowała się do pobliskiej miejscowości, czekając na jakieś wsparcie odgórne [powrót od globalizmu do lokalności]. Ulokowano ją w dużej pustej hali. Już zaraz byłam jedną z nich. Tak naprawdę zaczęłam więc śnić Jaźnią, a osoba, którą mijałam z naprzeciwka to ja obecna. Teraz zlałam się z grupą-duszą.
Wybrałam się najpierw profilaktycznie do miejscowego sklepu, logicznie wnioskując, że za chwilę może być w nim tłok. Miałam torbę [moje ciało, tożsamość i ego] przewieszoną przez prawe ramię na lewym boku i do niej chowałam kupowane towary. Półki, te po lewej w ilości 4 (poziomy małego ja) były w większości puste, na tych po prawej, za plecami sprzedawczyni leżały w niedużych ilościach podstawowe produkty spożywcze. Kupiłam chleb i masło oraz coś słodkiego. Był to niedokończony obwarzanek w kształcie litery C w polewie z gorzkiej czekolady [Centurie!], trochę przypominał odchody z kształtu [było to raczej nawiązanie do uciętego ogona lwa, czyli przepowiedni o ostatnim królu], ale budził apetyt na słodkie ciasto [gorzko-słodka apokaliptyczna wiedza akaszy, którą musiał zjeść prorok Jan, by dalej prorokować].
Wróciłam do hali, grupa zajmowała miejsce w prawym dolnym rogu ekranu, a naprzeciw w górze pośrodku były blaszane duże wrota do hangaru, lekko uchylone [granica 5/6, ale widziana od zbiorowej strony]. Pojawił się za nimi lew [egregor rodu królewskiego Anglii], na zewnątrz [czyli w świecie ziemskim] grasował, dlatego obudził w nas wszystkich lęk przed atakiem. Wsunął się szparą między odrzwiami do środka, wszyscy cofnęli się w popłochu.
Po chwili namysłu zdecydowałam się wyjść ku niemu, nie był agresywny. Okazało się szybko, że jest smutny i zbolały. Kiedy się odwrócił zobaczyłam, że ma obcięty w połowie ogon, a okrągła ranka na końcu jest bolesna i słabo się goi {król Karol miał niedawno operację prostaty]. Podeszłam do niego, dotknęłam z troską tego ogona [koniec rodu w linii czasu], delikatnie obwodząc rankę 2-3 razy palcem wokół brzegów w koło [to analiza kółka-horoskopu koronacji Karola, z którego wskazania wynika, że jego ból i choroba skończą się w przeciągu 2-3 lat]. Lew pojękiwał, potem smutny wyszedł.

Mutowanie

Pojawił się ojciec. Chory i słaby, mama doglądała go, ukrytego w garażu, leżącego na noszach zawieszonych między samochodem i ścianą zewnętrzną. Był jednak w dobrej formie psychicznej, trzymał się. W końcu stanął na nogi, jeszcze z twarzą postarzałą i skrzywionymi smutno w dół ustami, ale już po chwili spojrzałam mu z bliska w oczy i uśmiechał się szerokimi czerwonymi wargami, pokazywał czerwony język, mając w wyglądzie coś z klauna.
Słyszałam co mówił i widziałam od razu zapis tego na kartce zeszytu. Pod naklejoną na stronie rysowaną choinką, którą na koniec przekazu uniosłam do góry i odkryłam, że zapis znikł. Postanowiłam zapamiętywać lepiej. Powtórzył przekaz.
Mówił, że wszystko zacznie na świecie mutować. Ludzie w północnej części Polski (tu wymienił szereg niedużych miejscowości, wśród nich Hel, resztę nazw zapomniałam, pewnie dlatego, że ich nie znałam) pochowają się w dziurach w ziemi (tu zobaczyłam mapę i małe czarne krążki ilustrujące owe dziury).
„Czy to im coś pomoże?” – zapytałam.
„Nie”.
Zobaczyłam kilka dziwnych rysowanych postaci humanoidalnych, nijakich płciowo, brzydkich, zdegradowanych, wychudzonych, przygarbionych, jedna niosła na plecach mniejszą od siebie tak samo, a może nawet bardziej zniekształconą, może dziecko.

W następnym śnie, będąc w rodzinnej miejscowości oceniałam kościół, rozmawiałam z młodymi ludźmi, sama będąc bliską ich wieku, mówiłam, że najlepsza jest teraz msza dla nastolatków, sama nawróciłam się i znalazłam spokój w czystej doktrynie.

Saturn 2054

W niedawnej rozmowie między astrologami o cyklu Saturna wspomniałam, że:

„Mój Mistrz wskazał w pewnym almanachu na cykle Saturna większe niż 30 lat, podał ich ilość i od kiedy tę ilość lat liczyć. Po sprawdzeniu doszłam do mn. w. 35 lat i że chodzi o Saturna z Plutonem, nie Neptunem. Podam wam ramkę dat z tego wynikłych, czasu nie tyle „narastającego chaosu”, a „wielkiego ucisku” (mówiąc biblijnie) w Europie i nie tylko, Są to lata 2019-2054. Ponieważ datowania mego Mistrza są „plus minus 1 rok”, to mamy początek podczas koniunkcji Saturna z Plutonem w Koziorożcu z 12.01.2020 (potem zaraza i tresura), i koniec sygnowany następną koniunkcją Saturna z Plutonem w Rybach (15.06.2053 – 9.07.2053 – 2.02.2054). To oczywiście nie będzie koniec chaosu, a raczej ucisku, bo są podane też późniejsze daty, gdy w grę wejdą niszczące katastrofy dla kontynentu.”

Rano sen: mieszkam tu, ale w murowanym budynku o kilku dużych salach, gdzie przebywają jakieś dzieci i zbłąkani ludzie „z przydziału”. W ten sposób przydzielono nam do jednego z pokoi o wysokich drzwiach jakąś małomówną staruszkę, która ulubiła sobie drzemać na krześle w kuchni. Podejrzewałam, że podsłuchuje i podgląda i ma niedobry charakter, o czym świadczyła ponura mina pomarszczonej twarzy. Szykowałam się do jakiejś pracy i miałam wziąć na drogę pieczonego kurczaka, był miękki i blady, do tego ułamała mu się krucha nóżka.
Wraz z domowniczką wyszłam wieczorem na dwór, a raczej na balkon. Wokół rosły rozgałęzione drzewa, a w zenicie nieba świecił księżyc w kwadrze otoczony jasną poświatą pośród płynących chmur. Zauważyłam ze zdziwieniem, że nieco w lewo prześwituje przez nie równie silnie błyszczące ciało kosmiczne. Przyjrzałam się i rozpoznałam Saturna w jego pierścieniu, był złączony z jakąś mniejszą ciemną i małą jak punkt planetą za nim.
Nagle Saturn znikł, ale zaczęło się dziać coś dziwnie strasznego. Coś jakby zaczęło z wolna spadać z nieba, aż daleko za horyzontem wybuchło tworząc czerwono czarną łunę rozchodzącą się bardzo powoli wszerz gigantyczną falą. Chciałam, aby domowniczka zrobiła temu zdjęcie gdy leciało w dół, ale nie zdążyła. Ogarnął nas lęk i myśl o truciźnie, która się rozprzestrzenia. Weszłyśmy do środka i zaczęłyśmy ogarniać dzieciaki, mobilizując je nie wiadomo do czego.

Po obudzeniu zdałam sobie sprawę, że sen musiał dotyczyć przyszłej koniunkcji Saturna z Plutonem w 2054 roku i jej skutków. Toteż jego akcja toczyła się w owym roku z przyszłości.

Wizyty

Sen pierwszy.

Dostałam pracę w Ośrodku Zdrowia w rodzimej miejscowości. W tym samym gabinecie, w którym przyjmował niegdyś mój tata. Weszłam, pomieszczenie było prawie puste, tylko w prawym górnym rogu stał maleńki kwadratowy stoliczek. Powyżej było poziome okno. Zastanawiałam się jak to wnętrze urządzić, tak jakoś pod kątem feng-szuei, nieco stropiona swoją nową rolą. Niespodziewanie pomogły mi pracownice Ośrodka, wnosząc jakieś meble, leżankę (na której zaraz się przespałam, dalej rozmyślając, a zerwałam się zawstydzona, że zostałam przyłapana na lenistwie), potem biurko, za którym pamiętałam swojego ojca, jak i innych po nim lekarzy. Po tym wszystkim przygotowywałam się na wizytę pierwszego pacjenta zastanawiając się w lekkiej panice, jak i czym mam go leczyć. Miałam do dyspozycji trzy monety do wróżenia z Księgi I-Cing, ale to mogło być za mało…

Sen kolejny z innej nocy.

Trans. Miałam w jego trakcie wrażenie, że odbieram swoją przyszłość i sama ją sobie przekazuję, śląc w obecny czas. Leżę w łóżku, jakby wciąż w tej chacie, ale opiekuje się mną jakaś potomkini siostry, chyba wnuczka. Ładna, elegancka, młoda dziewczyna w spódnicy, o rysach podobnych do siostrzenic. Przyjmuje akurat dość młodego księdza, który rozpytuje o mnie, czy coś mówię.
– Tak, wczoraj opowiadała więcej… – mówi moja młoda krewna, odprowadzając księdza do drzwi w miły i bardzo uprzejmy, nieco spoufalony, ale bez podtekstów sposób. Konstatuję, że widocznie nie jestem zbyt rozmowna z jakichś względów, albo wpadam w okresowy trans, kiedy przekazuję wizje i to o takie „mówienie” chodzi. Czas zdał mi się dłuższy, niż domniemam teraz na swój koniec.
Gdy wyszłam ze snu zmieniała się też percepcja przestrzeni wokół mnie, odczucie umiejscowienia ciała fizycznego, kierunek, miejsce.

Pogodzenie z diabłem

Sny dzieją się w swoim tempie i opowiadają jakieś swoje sprawy. Załączam trzy z nich połączone (lub nie) pojawianiem się symbolicznych postaci sygnifikujących pełnię boskiej mocy, którym świadomość przypisuje diabelskie i minusowe właściwości. Zimno i spalone kości, strach i cień są zjadane, podgrzewane i rozpuszczane, bądź uświadamiane, czyli przyswajane i włączane w psychikę bez strachu. Problemy dwóch dalszych snów są wzięte z życia innych. W trzecim rozpoznaję Céline Dion, która wystąpiła w roli mojej siostry. Tak oto mój Saturn wciąż mierzy się i daje przekształcać Plutonowi.

25.08.23 Patrzę z pozycji swojego łóżka w kierunku drzwi na taras, są szeroko otwarte z obu stron. Tuż za progiem siedzi na ławeczce dwóch mężczyzn. Ten po lewej – młody, małomówny, dobry. Drugi więcej mówiący, zwrócony profilem ku swemu towarzyszowi, uśmiechnięty sympatycznie, acz myślę o nim, że to diabeł. Zauważam jego dziwną nienormalnie wielką krętą lewą stopę – jakby jedyną – nakrytą w większości płaszczem czy długą szatą. Kojarzy mi się z wężem i postacią Abraxasa (ale to już po obudzeniu, we śnie głównie z wężem). Obaj dyskutują na temat głębi moich oczyszczających się oczodołów i co tam w zamian umieścić (?).

[Wikipedia] Abraxas to określenie Najwyższego Bóstwa w mitologii perskiej i gnostyckiej. W hellenistycznych dokumentach poświęconych magii słowo Abraxas pojawia się jako przykład magicznej logiki i synonim pełni. To również symbol siedmiu (znanych w Starożytności) planet oraz siedmiu stopni oświecenia człowieka. W czasach wczesnego chrześcijaństwa słowo to było równoznaczne z „nasz Ojciec”, „Pan zastępów”, a zatem utożsamiane było z imionami Mitra i Jahwe. Później chrześcijanie zaczęli widzieć w nim demona, albowiem Abraxas, jednocząc w sobie wszystkie aspekty świata, sprzyjał unifikowaniu opozycji (także moralnych).

31.08 Był jakiś powtarzający się nader rzadko proces, prastary cykl czasu. Pojawiał się wtedy ogromny smok, potwór wyłaniający się skądś z południa i zabierał ze sobą w nieznane, przemieszczając się z prawego dolnego rogu ekranu snu do lewego górnego. Mówiono, że to służy jakimś cudom.
Moja chora matka postanowiła oddać się mu. Wyszła z mieszkania, gdy miał przechodzić. Stanęła ufnie i spokojnie na wzgórzu, a ja patrzyłam na nią zza szyby w drzwiach. Obrócona profilem w lewo miała duży wystający brzuch, jakby w ciąży, ale ja myślałam o raku, bo była w stroju, jaki miała na sobie na swoim ostatnim zdjęciu przed ujawnieniem się choroby.

I pojawił się, nadszedł. Chwycił ją łagodnie i uniósł. Był szaro czarny, nie smolisty, pokryty korą jak drzewo, w ogóle przypominał mocno wygięty u dołu w łuk konar gigantycznego drzewa. Przestraszyłam się, zamknęłam drzwi mieszkania od wewnątrz i zasłoniłam okna zasłonami. Tymczasem po jakimś czasie matka zapukała do nich. Wróciła! Zdumiona i zawstydzona otworzyłam je przed nią. Nic nie powiedziała, ale wiedziałam, że pomyślała, iż nie zachowałam się jak kochająca wierna córka, zwątpiłam, że wróci.
Potem spotkałam w sali domu kultury, gdzie trwała jakaś wystawa eksponatów i było dużo ludzi, znajomą tłumaczkę angielskiego. Zdążyłam jej powiedzieć, że śniła mi się jej [!] matka i że to było bardzo ciekawe. Umówiłyśmy się na spotkanie u niej, bo orzekła, że w mieszkaniu ma jakieś pamiątki po niej, musiałam jeszcze sprzątnąć pewien eksponat, który akurat oglądali widzowie. Był to matczyny garnek z mlekiem (?), który postawiłam wprost na drewnianym blacie szafki, aby odmarzł ze śniegu, bo blat był podgrzewany jak kuchenny. Potrzebowałam na to trochę czasu.
Kiedy weszłam do mieszkania tłumaczki gdzieś na piętrze tego dużego budynku, okazało się, że miała dwóch synków i była czymś zajęta. Poprosiłam ją, aby opowiedziała mi o swej matce. Tym razem jakoś się nie kwapiła do wyjaśnień. Kombinowałam, że musiała w takim razie umrzeć w jakichś tragicznych okolicznościach, w wypadku albo może morderstwie, nie chciałam być niedelikatna. Pokazałam jej mapy Europy, mówiąc, że w transie ujrzałam, że w południowo-zachodnim kącie Francji (Prowansja?) i tak samo na południowych wysepkach angielskich (na mapie kształt wyspy Angielskiej był inny, większy, z bardziej urozmaiconym wybrzeżem łączącym ją jakoś z niderlandzkimi rejonami kontynentu) zachował się przekaz i starożytna energia sprzed 7000 lat [biblijny cykl Stworzenia]. W końcu, gdy chłopcy zajęli się zabawą tłumaczka przyniosła mi na małym talerzyku dwa-trzy ułomki czarnej, jakby spalonej w ogniu kości. Była to pamiątka po jej matce. Zamiast jednak dać mi je do zbadania wzięła je nagle w palce i schrupała.

7.09 Świat zamknięty w wielkim budynku, w mieście Łodzi [Holi-łódź, złuda Ludzka Lucka]. Rozglądam się ciekawie, dużo ludzi, różnorakich pomieszczeń, zajęć, i gubię gdzieś siostrę. Tymczasem za pół godziny ma odjechać o 22.20 ostatni autobus do domu. Pośpiesznie zaczynam jej szukać, może jakimś cudem zdążymy. Ale zaczynam się błąkać, w końcu pomaga mi życzliwie młody chłopak o roli i usposobieniu dobrego harcerza. Sprowadza mnie na dół, gdzie spotykam w końcu zgubioną, ale jest już za późno. Postanawiamy przenocować gdziekolwiek i odjechać pierwszym porannym autobusem, o 7 godzinie. I tym razem siostra mi ginie. Poszła jeszcze na zakupy i znalazła sobie miejsce na sen gdzieś dalej. Postanawiam poszukać jej rano.
Gdy leżę w grupie jakichś ludzi podchodzi do nas starannie ucharakteryzowany stary mężczyzna z szerokim uśmiechem. Trzyma w ręku palącą się świecę jakby z wosku, ale kapią z niej wydłużone krople podobne do oliwy. Śmieje się, wyraźnie chce kogoś pobłogosławić i wybrać spośród nas. Podchodzi do mnie, z naprzeciwka i dalejże wymachiwać tą świecą tak zamaszyście, że „oliwa” kapie wprost na mnie i oto „namaściła” mnie. Pozwalam mu na to „błogosławieństwo”, ale chwilę potem wstaję i robię przed jego twarzą nieduży znak krzyża. Od czego zaraz zmniejszył się, szeroki uśmiech sukcesu stał się miną fałszywego lisa, pomarszczył, zbrzydł w sposób wstrętny, demoniczny i zgarbił. Po czym znikł w tłumie.
Biegnę zaraz szukać siostry, bo już rano. Nie mogę jej odnaleźć, a tu miasto odpływa od brzegu (jak to łódź) i ostatnia chwila, aby wydostać się na stałą ulicę i trafić na dworzec. Wreszcie znajduję ją śpiącą na jakimś krześle, ubraną od stóp do głów w sukienkę i toczek koloru lila róż, wydaje się taka jakaś bardzo szczupła i wysoka, do tego zmęczona i smutna. Budzę ją i pomagam pozbierać liczne przeźroczyste, plastikowe torebki i torebeczki z luksusowymi zakupami, których sporo zrobiła. Niestety, miasto niczym Titanic już odbija od brzegu. Każę jej biec i nie czekać na mnie, spotkamy się na dworcu. A ja tymczasem – inwigilowana z lewego boku przez jakiegoś podejrzanego i niewidocznego typa, którego biorę co najmniej za agenta wywiadu – nagle uciekam w odważny i prędki sposób, wdrapując się po stopniach na odstawiany trap i przeskakując na stronę ulicy. Patrzy on na to ze zdziwionym podziwem, „jaka sprytna ta czterdziestka” (bo tyle miałam lat w tym śnie, jak się okazało). Nie odważył się pobiec za mną, a właściwie za nami.

Splot czasów

W środku nocy obudziło mnie pukanie w szybę okna z tarasu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam w słabym świetle księżyca jakąś ciemną postać usiłującą znaleźć wejście do domu. Mężczyzna, raczej młody, nieznany, taka moja pierwsza myśl. Uchodźca? Zrywam się i budzę domowniczkę. Ta zaspana. Słuchaj, ktoś się dobija! Co robimy? Obudziło mnie zestresowanie. Potem zasnęłam na powrót. I dostałam sen z odpowiedzią kto i po co.

Mieszkałam w świecie przyszłości. Polne drogi, krzewy, pola, po których spacerowaliśmy w grupie. Czasem przejeżdżały przez niego wielkie prędkie czarne pociągi. Nawet taki przejechał – z prawa na lewo – przez nasz budynek mieszkalny na przestrzał, nie uszkadzając go. Światy się coraz bardziej zazębiały ze sobą, ale jeszcze nie przenikały. Ludzie już nie byli tymi, co są dzisiaj. Mutacja zaszła nieodwracalnie. Żyło jeszcze kilkoro „żywozrodzonych”, ale byli już starzy. Pełnili rolę przewodników i kapłanów, zbierała się wokół nich cała wspólnota, nosili specjalne szaty. Oni mieli połączenie z duszą, reszta mogła tylko im wierzyć. Wymierało ich ostatnie pokolenie. Czekaliśmy, trzeba doczekać koniecznie. Czasy spełnienia, a raczej koniec czasów jest coraz bliżej. Wyskoczy z nich kto zdoła zachować wiarę.