Gnojówka i piwo

Niedawno jakiś stary ksiądz z zaokrąglonym brzuszkiem mówi mi rymowankę. W treści to, że najpierw 10, potem 7 razy trzeba do uzdrowienia. Sądzę, że mówi o modlitwach.

Dziś w nocy, nie mogąc zasnąć odmówiłam 7 kółek mantr, z ciekawości co będzie. Podczas ostatniego znalazłam się w miejscu nieokreślonym, niby na rynku rodzimym, ale jakoś tak innością pachnącym. Rozmawiały ze sobą dwie panie z wyższej klasy społecznej, przyjaciółki, których już doroślejące dzieci zaczęły naukę na uczelni gdzieś zagranicą. Otóż syn jednej z tych kobiet zakochał się w córce drugiej. Ponoć spotykali się oboje w jakichś skrytych warunkach, pod trawnikiem [poniżej 3 zielonego poziomu, czyli w znanej nam przestrzeni materialnej], całkowicie poza oczami otoczenia. I ich oboje to wciągnęło. Panie uznały ten sposób za prawo do przygody młodości, ale jako matki zapragnęły sprawdzić jak to jest, co się czuje spotykając się z kimś pod trawnikiem.
Takowy sztuczny trawnik leżał w rynku właśnie, rozciągnięty wokół przystanku autobusowego, który w moich snach pełni rolę przejścia 5/6. Wsunęły się obie pod niego, korzystając z faktu, że nic tędy akurat miało nie przejeżdżać [rozkład jazdy jako daty cyklów i wydarzeń].
Potem wyszły i ruszyły przed siebie polną drogą, był słoneczny dzień, okolica całkowicie pusta, wśród pól. Mijały jedynie słup trakcyjny. Jedna zaczęła nagle temat szczepień. Nazywała iniekcje „s*c*epionami” i zdziwiłam się trochę, że manifestuje emocje grup anty-. Musiała pod tym trawnikiem trafić w takie warunki. Jednak ich głosy zaczęłam słyszeć przerywane, zakłócane w prawym uchu, trzaski zagłuszały całe wyrazy, tak że sens całej rozmowy mi umknął. Jedynie dopadło mnie spokojnie ostatnie słowo jednej z pań. „To rak”.

Potem znalazłam się w łóżku rodzinnym jak w dzieciństwie, koło mnie z brzegu kładł się ojciec. Dotknął mnie poufale w pierś, ale odebrałam to jako gest erotyczny i mu się wymknęłam. A to było wskazanie na czakrę serca, przez którą się z Nim skontaktowałam. Mówił o zdrowiu w szerszym sensie niż tylko moje własne. Na ekranie telewizora [kontakt z Najwyższym] obok widziałam człowieka pijącego ze szklanego kubka coś, co wzięłam za ciemnoczerwony sok buraczany czyszczący krew. „Ale ci, których na to nie stać piją gnojówkę i piwo” – ojciec dodał coś, co mnie zdziwiło i zastanawia. Zaraz po obudzeniu się pomyślałam: A jednak zadziałało!

Nad ranem znalazłam się pośród sporej gromady ludzi pędzonych przez żołnierzy polem. Nad głowami przelatywał z hukiem wojskowy, wielki srebrzysty helikopter. Skryliśmy się pod namiotowym dachem rozciągniętym przy drodze nad jakąś strugą, aby nie widziano nas z góry, była chwila wytchnienia. W tłumie dojrzałam Irenę Jarocką [i-królowa Jara, czyli zielona], do której podeszłam, mówiąc że jestem z Piotrkowa, gdzie oglądałam jej występy, więc jakby ziomalka. Chwilę rozmawiałyśmy, ale znikła wśród innych. Ktoś mnie poczęstował słodkim chrupkim batonikiem, jadłam, mimo że przypomniało mi się, że mam uczulenie. Komuś one nie smakowały i oddał mi swoją część, też zjadłam. Jakiś staruszek leżał dość bezwładnie na brzegu strugi.
Nagle pojawił się żołnierz francuski, aha, to było więc wojsko francuskie. Spenetrował świeżo wybudowaną studzienkę kanalizacyjną prowadzącą gdzieś w głąb pod ziemią, po czym kazał się nam szybko ładować do ciężarówki, która właśnie podjechała.
Już odjeżdżaliśmy, gdy pojawiły się skądś dwie postaci, może wypełzłe z owego kanału, i usiłujące jeszcze wsiąść za nami do ruszającego już pojazdu. Nie zatrzymaliśmy się, a wręcz oboje dostali serię pocisków od naszych strażników. Kobieta z roztrzaskaną głową upadła bezwładnie od razu, ale mężczyzna pełzł szybko za nami dalej. Mimo że połowa jego ciała została odstrzelona, twarz roztrzaskana, pracowały głównie ręce wlokące za sobą tułów w zakrwawionej koszuli. W końcu po kolejnej serii zamarł. Poznałam, że musiały to być cyborgi.

Dodaj komentarz